"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

wtorek, 13 marca 2012

Strasznie klasycznie

  • T.: "Kobieta w czerni" ('The Woman in Black')
  • R.: James Watkins
  • O.: Daniel Radcliffe, Ciarán Hinds, Janet McTeer, Sophie Stuckey, Misha Handley
  • Rok: 2012
  • IMDb: 6.9/10
   Horror, jak zresztą każdy gatunek filmowy miewał na przełomie lat swoje wzloty i upadki - współcześnie zdaje się być raczej bliżej tego drugiego stanu, o czym świadczyć mogą produkowane seryjnie schematyczne i do bólu przewidywalne dziełka o zombie/wampirach/nawiedzonych tudzież innych sympatycznych osobnikach o mniej lub bardziej ludzkiej fizjonomii. Stan ten miejmy nadzieję, nie potrwa zbyt długo i twórcy przypomną sobie, że widza można było, wcale nie tak dawno temu, skutecznie postraszyć bez użycia hektolitrów sztucznej krwi czy fruwających po ekranie części ciała. Z takiego założenia wyszedł zapewne James Watkins, decydując się na ekranizację "Kobiety w czerni" - powieści gotyckiej autorstwa Susan Hill. Z jakim skutkiem ?

sobota, 26 listopada 2011

Bardzo smutny agent

 
  • T.: "Szpieg" ('Tinker Tailor Soldier Spy')
  • R.: Tomas Alfredson
  • O.: Gary Oldman, Colin Firth, John Hurt, Tom Hardy, Toby Jones, Mark Strong, Benedict Cumberbatch, Ciaran Hinds, David Dencik
  • Rok: 2011
  • IMDb: 7.7/10
 "Zatłoczona ulica wielkiej metropolii. Z budynku wybiega dobrze zbudowany, młody mężczyzna i brutalnie roztrącając na boki przechodniów pędzi przed siebie na złamanie karku. Kilka chwil później zaraz za nim pojawia się inny człowiek, w ułamek sekundy orientuje się w jakim kierunku udał się tamten i rusza w pościg. Uciekający zerka przez ramię, sięga pod marynarkę i moment później, w pełnym biegu oddaje niecelny strzał z pistoletu w stronę przeciwnika, który automatycznie uchyla się, tylko po to, by zostać obsypanym fontanną odłamków szkła z pobliskiej wystawy. Przechodnie na ulicy wpadają w panikę, słychać krzyki, chaos się potęguje. Ścigany bohater wymachując bronią zatrzymuje najbliższy samochód, wyrzuca z niego kierowcę i rusza z piskiem opon. Nie namyślając się wiele, goniący go mężczyzna czyni to samo i pościg zaczyna się od nowa (...)"
 Teraz drogi czytelniku zapomnij o tym, co przeczytałeś powyżej, ponieważ nie ma to nic wspólnego z filmem, którego niniejsza notka dotyczy.

niedziela, 29 maja 2011

Chwała depresji!

  • T.: 'Melancholia'
  • R.: Lars von Trier
  • O.: Kirsten Dunst, Charlotte Gainsbourg, Kiefer Sutherland, Charlotte Rampling, John Hurt, Alexander Skarsgard, Stellan Skarsgard
  • IMDb: 8.0/10
  • Rok: 2011
  Najpierw szczere wyznanie: nigdy nie przepadałem za Larsem von Trierem. Nie wynika to z jego, eee "kontrowersyjnych przekonań", którymi uznał za stosowne podzielić się z całym światem podczas festiwalu w Cannes (tak swoją drogą, cała ta sprawa została według mnie za bardzo rozdmuchana), ale ze zdecydowanie bardziej prozaicznej przyczyny. Otóż, nie jestem wielkim fanem jego filmów. "Po prostu ich nie rozumiesz" - pozwólcie, że odpowiem sobie sam używając tego najpospolitszego argumentu przeciwko każdemu, kto ośmieli się skrytykować duńskiego reżysera. I tu niespodzianka. Zaryzykuję bowiem stwierdzenie, że rozumiem je, a przynajmniej staram się zrozumieć, na swój sposób oczywiście, bo jednej, właściwej interpretacji to nie zna chyba nawet sam twórca.  Nie przepadam za nimi z prostego powodu: wolę artyzm innego rodzaju - mniej skupiony na samym reżyserze i jego problemach ze światem, a bardziej na tym, co chce się przekazać widzowi. Czyli, mówiąc krótko, współczuję Panu von Trierowi jego nieustannej depresji, ale proszę mi wybaczyć, mnie Pan w nią nie wciągnie. Na pokaz 'Melancholii' szedłem więc z mieszanymi uczuciami, gnany głównie ciekawością, czym to się tak wszelkiej maści krytycy zachwycają, a wyszedłem... z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Niezbyt to chwalebne, ale przed seansem miałem szczerą nadzieję, że to co zobaczę dostarczy mi mnóstwa powodów, by 'Melancholię' bezlitośnie zjechać - nic z tego. Duńczyk po raz kolejny bowiem udowodnił, że można go nie lubić, ale nie można nie doceniać.

czwartek, 19 maja 2011

Odgrzewany rum też dobry

  • T.: "Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach" ('Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides')
  • R.: Rob Marshall
  • O.: Johnny Depp, Penelope Cruz, Geoffrey Rush, Ian McShane, Kevin McNally, Sam Claflin
  • Rok: 2011
  • IMDb: 7.7/10 
  To, że Jerry Bruckheimer nie porzuci tak łatwo miliardowego zysku, jaki przyniosła mu saga o "Piratach z Karaibów" wiadome było jeszcze zanim na ekrany kin trafiła część trzecia cyklu. Tym bardziej oczywiste stało się to, gdy człowiek, któremu seria zawdzięcza swoją popularność - Johnny Depp, stwierdził, że chętnie po raz kolejny wcieli się w Kapitana Jacka Sparrowa. Powstanie kolejnego filmu było więc już tylko kwestią czasu. Pojawiły się jednak obawy o jakość tegoż, gdyż z projektu wycofał się reżyser Gore Verbinsky oraz część obsady, a poza tym, z całym szacunkiem, ale od pierwszej odsłony seria już tylko obniżała loty, więc istniało poważne niebezpieczeństwo, że ciągnięcie jej dalej opłaci się może kieszeniom panów producentów, ale zabije miłe wspomnienia wśród fanów (do których należę i obawy również podzielałem). Lecz cóż, żądza pieniądza to w Hollywood rzecz święta, więc jak tylko scenariusz był gotowy, a stołek reżyserski na nowo obsadzony trzeba było ruszyć z produkcją - i w ten sposób, po czterech latach przerwy, "Piraci" ponownie "wpłynęli" na ekrany kin. Ku mojemu sporemu zaskoczeniu i jeszcze większej uldze, z całkiem niezłym skutkiem.

środa, 11 maja 2011

Byli sobie Polak, Rusek i Amerykanin...

  • T.: "Niepokonani" ('The Way Back')
  • R.: Peter Weir
  • O.: James Sturgess, Ed Harris, Colin Farrell, Saoirse Ronan, Gustaf Skarasgard, Alexandru Potocean, Dragos Bucur, Sebastian Urzendowsky, Mark Strong 
  • IMDb: 7.4/10
  • Rok: 2010
  Siedząc w kinie podczas seansu tego filmu nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Oto oglądam wielką produkcję, w której mój rodak nie dość, że jest przywódcą wielonarodowej grupy, to jeszcze bohater z niego niezłomny, o żelaznej woli przetrwania, kręgosłupie moralnym, no i po prostu cacy. "Ale jak to ?" - pomyślałem, "A gdzie męka, gdzie udręczenie, gdzie śmierć ku chwale Boga, Honoru i Ojczyzny ?". Wszak polska kinematografia od lat stara się utwierdzić mnie w przekonaniu, że Polska jest "Mesjaszem narodów", więc w fabule "Niepokonanych" coś się zdecydowanie nie zgadzało. Dopiero napisy końcowe przypomniały mi, że produkcja, która z rąk rodzimych filmowców powinna wyjść 20 lat temu jest od ich udziału prawie całkiem wolna, a o należne Nam miejsce w historii powalczył... Australijczyk. Skutecznie ? W pewnym sensie tak, ale pod wieloma względami nie ;).

sobota, 7 maja 2011

Słowo wyjaśnienia...

  ... się należy za moje 2 miesiące milczenia. Spowodowane one były przedziwną mieszanką braku czasu, lenistwa i koniecznością zajęcia się mniej przyjemnymi sprawami niż pisanie na blogu. Mniejsza o powody, ważne, że nie było mnie o wiele za długo i bardzo Was za to przepraszam, jednocześnie... prosząc o jeszcze chwilkę cierpliwości :P W poniedziałek/wtorek będzie nowy, już merytoryczny wpis, a potem stopniowo powinienem wrócić do normalności - dużo się działo przez te dwa miesiące (oczywiście chodzi o filmowe "dzianie się" ;), więc i do pisania będzie sporo, ale żeby nie było: o nowościach też nie zapomnę. Sorry jeszcze raz i zapraszam niedługo :)

piątek, 4 marca 2011

Po najmniejszej linii oporu


  Trochę poniewczasie (co wynikło z przyczyn bardzo obiektywnych), ale jako, że słowo się rzekło, muszę uraczyć Was swoimi krótkimi przemyśleniami na temat tego, co działo się bladym, poniedziałkowym świtem w Los Angeles. Mowa oczywiście o 83. Akademii Rozdania Oscarów, która zapowiadała się na jedną z lepszych w ostatnim czasie, a wyszła... No właśnie wcale nie wyszła. Miało być nowocześnie, miała rządzić młodość i innowacyjność, mieliśmy śmiało i z optymizmem spoglądać w przyszłość, a nie z nostalgią wspominać "stare, dobre czasy". Z tych szumnych zapowiedzi nie ostało się nic. Triumfowała tradycja, solidność i przewidywalność - i to zarówno jeśli chodzi o nagrodzonych, jak i prowadzących oraz całą otoczkę.

piątek, 25 lutego 2011

Prosta historia

  • T.: 'The Fighter'
  • R.: David O. Russell
  • O.: Mark Wahlberg, Christian Bale, Amy Adams, Melissa Leo, Mickey O'Keefe, Jack McGee
  • IMDb: 8.1/10
  • Rok: 2010
  Dramat sportowy zdecydowanie nie należy do gatunków filmowych, które prężnie się rozwijają i co rusz przynoszą ze sobą coś nowego. Praktycznie po każdej tego typu produkcji wiemy czego powinniśmy się spodziewać i te przewidywania zwykle, mniej lub bardziej, się sprawdzają. Gdy sprawa dotyczy boksera jest jeszcze gorzej. Ile razy już oglądaliśmy różnorakie wariacje na temat krętej drogi na sam szczyt ? Jak wiele wspaniałych triumfów poprzedzonych bolesnymi upadkami zaserwowali nam filmowcy ? Nie martwcie się, nie będę liczył, chodzi tylko o to, że do tego grona właśnie dołączyło nowe dzieło, 'The Fighter' Davida O. Russella, który od poprzedników różni się niuansami. Znalazłbym więc mnóstwo powodów, żeby go zmieszać z błotem a ta bardziej zgryźliwa część mnie wręcz się tego domaga... czemu więc to cholerstwo* tak bardzo mi się podobało ?

wtorek, 22 lutego 2011

Gangsterka

  • T.: "Zakazane imperium" ('Boardwalk Empire')
  • Twórca: Terence Winter
  • O.: Steve Buscemi, Michael Pitt, Kelly Macdonald, Michael Shannon, Anthony Laciura, Shea Whighman, Michael Stuhlbarg, Stephen Graham, Aleksa Palladino, Paz de la Huerta
  • IMDb: 9.0/10
  • Rok: 2009 - ?
  Produkcja HBO. Pilot wyreżyserowany przez samego Martina Scorsese. Za sterem całości Terence Winter, twórca "Rodziny Soprano". Steve Buscemi w roli głównej wraz z zastępem świetnych aktorów obok siebie. Wreszcie rozmach - sam pierwszy epizod kosztował 18 mln $. Pytanie w przypadku tego serialu nie powinno brzmieć "czy się udał ?", lecz "jak duży sukces odniósł ?". Odpowiedź, wbrew pozorom, wcale nie musi być jednoznaczna.

czwartek, 17 lutego 2011

Minimum treści, maksimum formy

  • T.: "127 godzin" ('127 Hours')
  • R.: Danny Boyle
  • O.: James Franco, Amber Tamblyn, Kate Mara, Clemence Poesy
  • IMDb: 8.1/10
  • Rok: 2010
  Do twórczości Danny'ego Boyle'a żywię mocno mieszane uczucia (a tej ostatniej to już wręcz chłodne), dlatego też do jego najnowszego dzieła podchodziłem z dużą ostrożnością. Tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, iż tym razem podjął się on szalenie ambitnego zadania, które miało niewielkie szanse powodzenia. Mianowicie, zdecydował się na ekranizację 'Between a Rock and a Hard Place', autobiograficznej książki autorstwa Arona Ralstona i nie byłoby w tym jeszcze nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że opowiada ona o 5 dniach z życia autora, które ten spędził przygnieciony przez głaz w kanionie w Utah. Półtoragodzinna opowieść o mężczyźnie przygwożdżonym do skały - już samo to nie brzmi szczególnie fascynująco, a jak jeszcze dodam, że zagrał go James Franco, którego nie posądzałem o jakieś większe umiejętności aktorskie, poza ładną buźką, to... wyjdzie na to, że znowu się pomyliłem ;).