"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

piątek, 25 lutego 2011

Prosta historia

  • T.: 'The Fighter'
  • R.: David O. Russell
  • O.: Mark Wahlberg, Christian Bale, Amy Adams, Melissa Leo, Mickey O'Keefe, Jack McGee
  • IMDb: 8.1/10
  • Rok: 2010
  Dramat sportowy zdecydowanie nie należy do gatunków filmowych, które prężnie się rozwijają i co rusz przynoszą ze sobą coś nowego. Praktycznie po każdej tego typu produkcji wiemy czego powinniśmy się spodziewać i te przewidywania zwykle, mniej lub bardziej, się sprawdzają. Gdy sprawa dotyczy boksera jest jeszcze gorzej. Ile razy już oglądaliśmy różnorakie wariacje na temat krętej drogi na sam szczyt ? Jak wiele wspaniałych triumfów poprzedzonych bolesnymi upadkami zaserwowali nam filmowcy ? Nie martwcie się, nie będę liczył, chodzi tylko o to, że do tego grona właśnie dołączyło nowe dzieło, 'The Fighter' Davida O. Russella, który od poprzedników różni się niuansami. Znalazłbym więc mnóstwo powodów, żeby go zmieszać z błotem a ta bardziej zgryźliwa część mnie wręcz się tego domaga... czemu więc to cholerstwo* tak bardzo mi się podobało ?
 
  Historia jest oczywiście oparta na faktach a mówi o amerykańskim bokserze, Mickym Wardzie (Wahlberg) - mistrzu świata kategorii półśredniej z 2000 r. i jego niełatwej drodze do tego sukcesu (nie słyszałem o nim wcześniej, ale cóż, boks to nie mój sport ;). Film skupia się jednak nie tylko na sportowych osiągnięciach głównego bohatera, ale także (a może przede wszystkim) na niełatwych stosunkach tegoż z własną rodziną, szczególnie starszym bratem, Dickym Eklundem (Bale), niegdyś również bokserem, dziś staczającym się na dno ćpunem. Niejednokrotnie w trakcie seansu nachodziła mnie myśl, o kim to tak właściwie jest ? Dicky odgrywa tu bowiem rolę nieraz nawet ważniejszą od swojego brata. To on jest postacią tragiczną, wokół niego kręci się cała historia, mimo, że sam stoi nieco z boku. Korzysta widz, traci niestety główny bohater (spójrzcie zresztą na plakat powyżej, on sam daje dużo do myślenia na temat pierwszoplanowej postaci).

Micky Ward nie wejdzie do panteonu najsłynniejszych filmowych charakterów, tego jestem pewien. Postać grana przez Wahlberga (o nim za moment) jest, paradoksalnie, najsłabszym ogniwem 'Fightera'. Nie chodzi mi o to, że zbudowana na stereotypach i przewidywalna, to wszystko dałoby się znieść, gdyby choć trochę porywał on widza swoją charyzmą. Jej brak to olbrzymi mankament i spore zaskoczenie - to przecież w głównej mierze na niej wyrosły mity takie jak choćby, Rocky'ego Balboy. Ekranowy Ward w najmniejszym stopniu nie przypomina swoich słynnych poprzedników - jest koszmarnie niezdecydowany i niepewny siebie, co na początku nie przeszkadza, w końcu na tym opiera się główna linia fabularna, lecz im dalej w las, tym bardziej słabość głównego bohatera bije po oczach. Trzeba sporej wyobraźni by zrozumieć, jak ktoś tak stłamszony przez otoczenie na ringu potrafi zamienić się w niepokonanego herosa. Oczywiście można na to patrzeć inaczej - Micky właśnie poprzez boks wyładowuje wszystkie troski, całą bezradność, którą epatuje próbując bezskutecznie rozwiązać piętrzące się wokół siebie konflikty, niemoc w życiu codziennym kumuluje w wielką siłę podczas starć z przeciwnikami. Twórcy nawet dają nam wyraźny sygnał, żeby w ten sposób interpretować ich dzieło, ale mnie to zupełnie nie przekonuje. Zbyt daleko zabrnęli we wcześniej charakterystyce Warda, by nagle odwrócić kota ogonem - a co, o stu pierwszych minutach filmu mam sobie, ot tak zapomnieć ? Nie można ich oczywiście winić za ambitną próbę przełamania konwencjonalnego podejścia do postaci boksera, poprzez pozbawienie go takiego atutu jak charyzma, ale wydaje się, że w tym wypadku troszkę przesadzili. Dobrze, to by było na tyle... jeśli chodzi o wady :).

O ile bowiem sam Micky Ward nie wypadł wg mnie przekonująco, o tyle grający go Mark Wahlberg, już jak najbardziej. Trochę to śmieszne, ale nie da się inaczej powiedzieć: jeśli twórcy szukali mało charyzmatycznego aktora, to lepiej trafić nie mogli :). Wahlberg zdecydowanie nie zalicza się do mojej czołówki, ale tu chylę przed nim czoła, bo gra rolę swojego życia. Cała jego, zwykle tak irytująca, "ciapowata" aparycja i skromny warsztat tutaj pasują jak ulał (choć "oryginału" nie przypomina ani trochę). Jeśli mam uwierzyć, że taki człowiek jak Ward został bokserskim mistrzem świata, to głównie dzięki jego kreacji, która jest po prostu stuprocentowo wiarygodna. Cóż jednak z Wahlberga wzbijającego się na wyżyny swoich umiejętności (jeśli wyczuwacie lekki sarkazm to macie rację ;), skoro znika on z ekranu, gdy tylko pojawia się na nim Christian Bale ? Ten, choć popularny, lecz ciągle jeszcze należycie nie doceniony aktor, po raz kolejny przeszedł metamorfozę (strach pomyśleć, co on wyprawia ze swoim organizmem, tu jest znów chudy jak szczapa, a przecież zaraz będzie musiał ponownie nabrać masy do roli w trzecim "Batmanie") i tym razem, prawdopodobnie zasłużył na Oscara. Pisałem wcześniej, że Dicky Eklund tak właściwie kradnie swojemu bratu pierwszoplanową rolę - jest to zasługa zarówno scenariusza, jak i Bale'a. Chociaż 'Fighter' nie odkrywa Ameryki w kwestii uzależnienia od narkotyków, a wręcz powiela schematy i znacznie upraszcza całą sprawę, to co tu dużo ukrywać - kupiłem to. To Dicky jest tym z dwójki bohaterów, który zdobywa sympatię widza, to jego walkę ogląda się z zapartym tchem i kibicuje mu z całego serca (jak się okazuje, tytuł choć prosty, bywa przewrotny). Bale wydobywa z roli wszystko co najlepsze - kiedy ma śmieszyć, śmieszy, kiedy smucić, smuci, dzięki nerwowej gestykulacji i bardzo dynamicznemu sposobowi gry nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Praktycznie każda scena z jego udziałem urasta do miana małego dzieła sztuki i głęboko zapada w pamięć.

Walka Wahlberga z Bale'em o względy widza to jednak nie jedyny pojedynek aktorski w 'Fighterze'. Równie ciekawie jest na drugim planie, gdzie ścierają się matka (Leo) i dziewczyna (Adams) głównego bohatera. Obydwie stworzyły wielkie kreacje, trudno się zdecydować, która jest lepsza. Leo, z toną lakieru we włosach, łączy w sobie cechy apodyktycznej menedżerki z rodzicielką, której gdzieś, między planowaniem kolejnych szczebli w karierze swoich synów, umknęła matczyna miłość, przez co zaczęła ich obydwu tracić - do najlepszych w filmie należy scena, gdy wspólnie z Dickym, w niekonwencjonalny sposób wyznają sobie swoje błędy. Adams gra natomiast jej przeciwieństwo - silną, zdecydowaną, pewną siebie i swoich racji młodą kobietę, stawiającą na sukces, potrafiącą o niego zażarcie walczyć, ale wiedzącą gdzie leży granica, której w dążeniu do niego, nie można przekroczyć. Jej Charlene stanowi znakomity kontrapunkt dla Micky'ego, widać kto w tym związku jest mężczyzną ;). Aktorstwo naprawdę stanowi o sile tego filmu, już dla samych kreacji warto go zobaczyć, a dodać do tego należy jeszcze wysokiej klasy montaż (szybki, ale nie za szybki), sympatyczną ścieżkę dźwiękową i świetne sceny walk (postudiowałem Youtube'a, rzeczywiście są zgodne z rzeczywistością) a wyjdzie nam z tego wyśmienite filmowe danie.

  'The Fighter' jest produkcją absolutnie wyjątkową. Bo jak inaczej nazwać film, który mimo, iż przewidywalny do bólu i ze scenariuszem utkanym na dobrze znanych rozwiązaniach doprawionych kilkoma stereotypami, ogląda się jak najwspanialszą nowość ? David O. Russell nie daje nam nic, czego już byśmy nie widzieli, ale podane w doskonałej formie i z idealnie odmierzonymi proporcjami. Ten film jest kwintesencją amerykańskiego kina sukcesu i skupia w sobie wszystkie jego jednocześnie najlepsze i najgorsze cechy, dlatego też z pewnością nie wszystkim się spodoba. Mnie bardzo przypadł do gustu, więc gdy już wejdzie do kin (za tydzień), zobaczę go jeszcze raz. Wam też to polecam.

  • Ocena: 9/10
  • W skrócie: Dobre, bo znane
* przepraszam najmocniej za wyrażenie, ale musiałem zaznaczyć dramatyzm całej sytuacji ;)

4 komentarze:

  1. Ja też nie spodziewałam się po tym filmie wiele, bo nie cierpie filmów o bokserach. Obejrzałam go tylko ze względu na Wahlberg'a :P i co? Zachwyciłam się do granic możliwości, że tak banalną fabułę można przedstawić w niezwykle interesujący i przede wszystkim INNY sposób. Aktorzy drugoplanowi Oscara mają w ręku, jesli nie to wybiorę się do USA zrobić z tym porządek;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja akurat o Wahlberga się obawiałem, bo za nim nie przepadam :P Drugoplanowi, no zobaczymy, Bale pewnie tak, choć Rush w 'King's Speech' też świetny, a Leo i Adams, z całym szacunkiem, ale ja trzymam za Jacki Weaver z "Królestwa zwierząt" - genialna rola :) w ogóle to jutro jak zdążę to wypiszę swoje typy odnośnie Oscarów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zdążę jednak :P ale na pewno będzie tekst "po-oscarowy" :) a jutro stawiam na 'Social Network'(film i scenariusz adaptowany), Aronofsky'ego, Firtha, Portman, Rusha, Weaver, "Incepcję" (scenariusz oryginalny i muzyka) i 'True Grit' za zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no mateczka z "Królestwa zwierząt" była mocna, ale mimo wszystko laska z "Figter" mnie zaskoczyła, bo widziałam ją wcześniej w "Oświadczyny po irlandzku" i była diametralnie inna.

    Ja stawiam na "Jak zostać królem"
    scenariusz: "The social network"
    scenariusz org. "Incepcja" chociaż "Wszystko w porządku" tez ma spoko scenariusz, ale to jedyna mocna strona tego filmu.
    rola męska: Colin Firth (ahhhh)
    damska: nie mam pojęcia, bo wciąż czekam na premiere "Black Swan" w kinie studyjnym w Gdansku... a Portman ponoc zagrała tam rolę życia.
    Film animowany: wygra pewnie Toy Story, ale bardzo bym chciała, żeby statuetkę dostał przepiekny "Iluzjonista". Toy story, owszem jest wspaniale, ale Iluzjonista jest magiczny.. dosłownie:)
    Film nieanglojęzyczny: Pogorzelisko (ale nie widzialam z tej kategorii innego...)
    No i film dokumentalny: "Wyjscie przez sklep z pamiątkami"! Uwielbiam ten film:D

    OdpowiedzUsuń