"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

sobota, 26 listopada 2011

Bardzo smutny agent

 
  • T.: "Szpieg" ('Tinker Tailor Soldier Spy')
  • R.: Tomas Alfredson
  • O.: Gary Oldman, Colin Firth, John Hurt, Tom Hardy, Toby Jones, Mark Strong, Benedict Cumberbatch, Ciaran Hinds, David Dencik
  • Rok: 2011
  • IMDb: 7.7/10
 "Zatłoczona ulica wielkiej metropolii. Z budynku wybiega dobrze zbudowany, młody mężczyzna i brutalnie roztrącając na boki przechodniów pędzi przed siebie na złamanie karku. Kilka chwil później zaraz za nim pojawia się inny człowiek, w ułamek sekundy orientuje się w jakim kierunku udał się tamten i rusza w pościg. Uciekający zerka przez ramię, sięga pod marynarkę i moment później, w pełnym biegu oddaje niecelny strzał z pistoletu w stronę przeciwnika, który automatycznie uchyla się, tylko po to, by zostać obsypanym fontanną odłamków szkła z pobliskiej wystawy. Przechodnie na ulicy wpadają w panikę, słychać krzyki, chaos się potęguje. Ścigany bohater wymachując bronią zatrzymuje najbliższy samochód, wyrzuca z niego kierowcę i rusza z piskiem opon. Nie namyślając się wiele, goniący go mężczyzna czyni to samo i pościg zaczyna się od nowa (...)"
 Teraz drogi czytelniku zapomnij o tym, co przeczytałeś powyżej, ponieważ nie ma to nic wspólnego z filmem, którego niniejsza notka dotyczy.

 Przepraszam za katowanie Was moimi wątpliwymi zdolnościami literackimi, ale chciałem w jakiś oryginalny sposób podkreślić to, co przeczytać możecie w każdej recenzji "Szpiega" - konkretnie to, że do dobrze nam znanego kina o agentach specjalnych wszelkiej maści ma się on mniej więcej tak, jak nie przymierzając, "Zmierzch" do dobrego kina... tfu, do kina, w ogóle. Jeśli bowiem zerkaliście już do jakiegokolwiek tekstu na temat nowego filmu Tomasa Alfredsona, to wiecie znakomicie, że nie ma tu brawurowych pościgów, rozbudowanych scen akcji, bijatyk, wybuchów i czego tam jeszcze dusza zapragnie - to produkcja w zupełnie innym stylu, choć paradoksalnie, od agentów się w niej roi. Jednakże nie są to ludzie jakich spodziewalibyśmy się tu zobaczyć, ot, panowie w średnim wieku albo starsi, w prochowcach, z teczkami i okularami o grubych szkłach. Na pierwszy rzut oka przypominający raczej mocno ponurych urzędasów, a nie elitę agentów Jej Królewskiej Mości. Czegóż jednak innego się spodziewać po ekranizacji ponoć najlepszego dzieła mistrza powieści szpiegowskiej Johna le Carre - 'Tinker Tailor Soldier Spy' (czy tłumaczenie tylko jednego z czterech słów w tytule to przejaw kryzysu ? ;). Tytułowi Druciarz, Krawiec, Żołnierz i Szpieg to pseudonimy wysoko postawionych pracowników brytyjskiego MI6 (tutaj nazywanego Cyrkiem), podejrzewanych o podwójną grę na rzecz Rosjan. Wytropieniem tego jedynego zająć ma się niedawno emerytowany, agent George Smiley, a że afera sięga bardzo głęboko, śledztwo do najłatwiejszych nie należy. Choć fabuła nie wygląda na taką przysparzającą wielu trudności, nie radzę podczas seansu fruwać w obłokach, bo wątek można stracić w jednej chwili. Tym bardziej, że twórcy nie ułatwili widzom zadania i akcję właściwą przeplatają nader często zupełnie niesygnalizowanymi retrospekcjami, albo scenami, które ciężko umiejscowić w konkretnym czasie. Do tego dochodzi jeszcze mocno skomplikowana narracja. To nie jest film, w którym wszystko mamy wyłożone jak na tacy i podsunięte pod nos. Przeciwnie, co wynika z oglądanej właśnie sceny czy usłyszanego dialogu masz się drogi widzu domyślić sam. Skoro bohater musi sam składać elementy tak bardzo porozrzucanej układanki, to i Ty możesz nieco pogimnastykować umysł - nie przejmuj się większość roboty George Smiley odwalił już za Ciebie. Muszę przyznać, że tak znakomitego scenariusza dawno w kinie nie uświadczyłem. Sensowny, znakomicie napisany a jednocześnie w stu procentach angażujący. Ciągle zbyt rzadko się zdarza by twórcy ufali inteligencji widza i nie próbowali mu wszystkiego tłumaczyć w sposób łopatologiczny - za odwagę, wielkie brawa.

Oczywiście sama historia byłaby niczym bez intrygujących bohaterów, których w "Szpiegu" jest co niemiara. Wszystkich bez wyjątku łączy jedna wspólna cecha - smutek. W ogóle wszechogarniająca melancholia i poczucie bezsensu to uczucia, które unoszą się nad tym filmem od pierwszych od ostatnich minut. Nie jest to wada, co to, to nie. Ta specyficzna atmosfera znakomicie wpisuje się klimat, który chciał wytworzyć w swoim filmie Alfredson. Nie jest to nigdzie powiedziane wprost, ale łatwo się domyślić, że akcja rozgrywa się gdzieś w latach 70., w którą to dekadę bohaterowie na czele ze Smiley'em zdają się być wpisani zarówno fizycznie, jak i duchowo. Ciężko z ich twarzy wyczytać coś konkretnego, jakieś większe emocje. Nie jest to chłód typowy dla człowieka pozbawionego uczuć, raczej dla kogoś, kto nie widzi sensu ich okazywania. Kapitalna jest scena, w której bohater grany znakomicie przez Toma Hardy'ego zwierza się Smiley'owi ze swoich przeżyć w stosunku do kobiety, a ten słucha z lekkim... niedowierzaniem, ironią, goryczą, może obojętnością. Wszyscy w "Szpiegu" są postaciami w pewien sposób tragicznymi. Nieważne czy większość życia mają już za sobą, czy przed, każdy dźwiga bardzo ciężkie brzemię i nie jest w stanie się go pozbyć - czy to zamiłowanie do pracy, czy brak życia prywatnego, czy przesadne ambicje, każdy tutaj obarczony jest tym na swój sposób i każdy znosi to inaczej, ale cechą wspólną jest ten, wspomniany już, smutek. Bohaterowie wydają się być fizycznie niezdolni do odczuwania radości, do czerpania z życia pełnymi garściami. Egzystują w pewnym zawieszeniu, na przykładzie Smiley'a można powiedzieć, że między pracą a domem, ale zasadne wydaje mi się pytanie, czy w przypadku tego człowieka można jeszcze mówić o jakimś domu ? Na temat psychiki głównego bohatera można by napisać sporych rozmiarów artykuł, nie miejsce tutaj na to, ale nie ulega wątpliwości, że każda z pojawiających się na ekranie postaci wnosi do tej historii coś bardzo osobistego, co sprawia, że główna linia fabularna wydaje się wręcz tonąć w zalewie fascynujących wątków pobocznych, chociaż na pierwszy rzut oka można ich wręcz nie zauważyć. Tym ważniejsze jest to, co napisałem wyżej - oglądajcie ten film BARDZO uważnie.

O ile charakterologicznie wszystkich bohaterów można umieścić na podobnym poziomie, to aktorsko już absolutnie nie, a to za sprawą wielkiego Gary'ego Oldmana. Niewielkie mam szanse się pomylić stwierdzając, że Brytyjczyk tym filmem odnalazł wreszcie swoją życiową rolę. George Smiley w jego wykonaniu to człowiek, którego zaszufladkowanie jest zwyczajnie niemożliwe. Bardzo oszczędnym aktorstwem udaje się Oldmanowi osiągnąć coś, o czym większość odtwórców zapewne potajemnie marzy - wielowymiarowość swojej postaci. Opisywany już smutek, widoczna głęboko w oczach desperacja, skrzętnie zakamuflowana rozpacz, a jednocześnie pewność siebie, przekonanie o celowości swoich działań, może nawet swego rodzaju flegmatyczność. To wszystko widoczne jest w tak skromnej kreacji jaką stworzył Brytyjczyk. Nie ma tu mowy o grze pełnej ekspresji, wypełnionej genialną mimiką czy szeroką gamą gestykulacji, Oldman efekt końcowy osiąga poprzez jeden wyraz twarzy, jednostajny, niespieszny ruch i ograniczone do niezbędnego minimum wypowiedzi, często zamknięte w pojedynczych zdaniach, czy wręcz równoważnikach. Od momentu gdy jego bohater pojawia się na ekranie widz ma całkowitą pewność, że wszystko co robi (Smiley, nie widz :P) ma głęboki sens i zmierza w jednym, słusznym kierunku. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jakiekolwiek decyzje podejmuje George Smiley, są to decyzje najlepsze z możliwych. Powtórzę jeszcze raz: wielka rola Gary'ego Oldmana i basta. Na jego tle reszta odtwórców, choćby się nie wiem jak starali, musi wypaść blado. To nie są złe role - głupotą z mojej strony byłoby zarzucanie TAKIM aktorom błędów w ich sztuce, po prostu tutaj musieli zgasnąć. W każdej innej sytuacji rozpisywałbym się nad fenomenalnym Johnem Hurtem, kolejną świetną kreację Firtha, chyba najlepszym jak do tej pory Strongiem czy wspomnianym już Hardym, ale tu pisanie o nich umniejszałoby geniuszowi Oldmana, a tego zrobić nie sposób.

To co, majstersztyk ? Nie ma wad ? Może nie do końca. Chociaż czuję, że nie jestem w stu procentach obiektywny pisząc to, miałem spory problem z gładkim wejściem w ten film (brzmi idiotycznie, wiem, musicie to zaakceptować). Pierwsze 10-15 minut to było dla mnie spore rozczarowanie i szczerze mówiąc obawiałem się o to, co będzie dalej. Być może wpływ na to miała nieznajomość literackiego pierwowzoru, może zbyt duże przywiązanie do kina akcji XXI wieku, nie wiem, ale faktem jest to, że dopiero, gdy wciągnęła mnie fabuła i zacząłem się orientować kto jest kto, mogłem się w pełni nacieszyć projekcją. Trudno to nazwać wadą, może po prostu za głupi jestem i nie zrozumiałem początku, jednakże trudno mi się pozbyć wrażenia, że widziałem już filmy, które angażowały od "najpierwszych" sekund, tu mi tego zabrakło, tym bardziej, że po znakomitych recenzjach, miałem baaaaardzo wysokie oczekiwania. Inna sprawa, że później spełniły się one w stu procentach, a i jestem przekonany, że przy kolejnym seansie podobnego problemu bym już nie miał.

 Abstrahując od tych wziętych nie wiadomo skąd wypocin z poprzedniego akapitu (prawda, że potrafię okazać skruchę, prawda ?), nie ulega wątpliwości, że w przypadku "Szpiega" mamy do czynienia z kinem najwyższej próby. Jedną z najlepszych produkcji tego roku, jeśli nie najlepszą. Do całej listy powodów, dla których warto ją obejrzeć mogę dodawać kolejne: mistrzostwo techniczne (piękne, chłodne zdjęcia i kapitalny montaż, które współtworzą nostalgiczną atmosferę tego filmu, wymuskane kostiumy, scenografia, no miód po prostu), cudowna muzyka Alberta Iglesiasa czy genialne zakończenie (zarówno fabularnie, jak i technicznie). Nie będę się za to powtarzał, że nie znajdziecie tu akcji, itp. Jasne, że nie znajdziecie, nie wymaga wielkiej inteligencji domyślenie się tego. Zamiast kolejnej rozpierduchy, którą dostaniemy w innych filmach (nowy Bond i Bourne już się szykują), twórcy "Szpiega" oferują nam rozrywkę intelektualną na bardzo wysokim poziomie, takie swego rodzaju filmowe szachy i tylko od nas samych zależy, czy zechcemy w nie zagrać.
  • Ocena: 9/10
  • W skrócie: Znakomita wiwisekcja brytyjskiego wywiadu i ludzkiego ducha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz