"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

środa, 11 maja 2011

Byli sobie Polak, Rusek i Amerykanin...

  • T.: "Niepokonani" ('The Way Back')
  • R.: Peter Weir
  • O.: James Sturgess, Ed Harris, Colin Farrell, Saoirse Ronan, Gustaf Skarasgard, Alexandru Potocean, Dragos Bucur, Sebastian Urzendowsky, Mark Strong 
  • IMDb: 7.4/10
  • Rok: 2010
  Siedząc w kinie podczas seansu tego filmu nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Oto oglądam wielką produkcję, w której mój rodak nie dość, że jest przywódcą wielonarodowej grupy, to jeszcze bohater z niego niezłomny, o żelaznej woli przetrwania, kręgosłupie moralnym, no i po prostu cacy. "Ale jak to ?" - pomyślałem, "A gdzie męka, gdzie udręczenie, gdzie śmierć ku chwale Boga, Honoru i Ojczyzny ?". Wszak polska kinematografia od lat stara się utwierdzić mnie w przekonaniu, że Polska jest "Mesjaszem narodów", więc w fabule "Niepokonanych" coś się zdecydowanie nie zgadzało. Dopiero napisy końcowe przypomniały mi, że produkcja, która z rąk rodzimych filmowców powinna wyjść 20 lat temu jest od ich udziału prawie całkiem wolna, a o należne Nam miejsce w historii powalczył... Australijczyk. Skutecznie ? W pewnym sensie tak, ale pod wieloma względami nie ;).

  Streszczanie fabuły nie ma większego sensu, bo z całą pewnością wszyscy słyszeliście już o niej dość, by nawet nie oglądając filmu prawidłowo odpowiedzieć na pytania o jego treść (osobiście udało mi się znaleźć 3 różne wywiady z reżyserem w różnych pozycjach prasowych, co ciekawe, w każdym odpowiadał na bardzo podobne pytania :P). Dla zasady należy wspomnieć, że scenariusz powstał w oparciu o słynną powieść Sławomira Rawicza "Długi marsz" i nie, nie zamierzam się spierać o to, czy historia w niej opisana była prawdziwa, czy przywłaszczona, bo z filmem nie ma to nic wspólnego. Jego głównym bohaterem jest Polak Janusz, który wraz z kilkoma towarzyszami (inni Polacy, Rosjanin, Amerykanin, Serb i Łotysz, o ile dobrze pamiętam), podejmuje desperacką próbę ucieczki z Gułagu, a że droga z Syberii jest tylko jedna - na południe, czeka ich solidny spacer urozmaicony zmianami krajobrazu to z zimowego na pustynny, to z w miarę płaskiego na mocno górzysty. Trzeba od razu powiedzieć, że ten marsz jest nie tyle tematem przewodnim filmu, co jego pierwszoplanową postacią - przez bardzo długie fragmenty bohaterowie wydają się wręcz doczepieni na siłę, by obraz stał się nieco bardziej dynamiczny. Nie ma się jednak co dziwić, skoro jednym z producentów jest "National Geographic", a zdjęcia kręcone były w autentycznych sceneriach (może dlatego niektóre części potraktowane są nieco po macoszemu, wyobrażam sobie, że praca na planie w wyższych partiach górskich nie należy do najłatwiejszych rzeczy na świecie), że to właśnie one są zdecydowanie najmocniejszą stroną "Niepokonanych". Co tu dużo pisać: jest po prostu cudownie. Nie potrafię stwierdzić czy bardziej zachwyciło mnie surowe piękno mroźnej tundry, zieleń tajgi, jednocześnie oszałamiający i przerażający ogrom pustyni czy coś innego. Atrakcji wizualnych jest tu mnóstwo i bez wątpienia każdy znajdzie w nich coś dla siebie, a lekcję geografii dostanie zupełnie gratis. Operator Russell Boyd, etatowy współpracownik Weira (szósty film razem) wykonał kawał znakomitej roboty - gdy trzeba ujęcia są monumentalne, innym razem skromne, skoncentrowane na szczegółach. Do tego towarzyszy im zawsze świetnie zgrana z obrazem muzyka (autorstwa Burkharda Dallwitza). Od strony technicznej "Niepokonani" to mistrzostwo świata i już tylko dla niej warto się pofatygować do kina, szczególnie, że zobaczyć to na dużym ekranie, a na komputerze to duuuuuuuuuuża różnica (sprawdzałem :P). Niestety, ta doskonałość ma też mniej przyjemną stronę, a mianowicie taką, że porównania do niej nie wytrzymuje żaden inny element filmu.

Przede wszystkim, bohaterowie. Właściwie to jeden z nich. Grany przez Jima Sturgessa, Janusz. Oho, już słyszę oburzenie, że wreszcie ktoś zrobił Polaka głównym bohaterem, a ja tu się czepiam - otóż tak, czepiam się, bo co z tego, że nasz rodak jest tu pierwszoplanową postacią, skoro na jej temat w pamięci zostają po seansie strzępki ? Wielka szkoda, że reżyser postanowił uczynić z Janusza pomnik cnót wszelakich, bo przez to pozbawił go zwykłego, ludzkiego wymiaru. Bohater ten jest oczywiście niezłomny w swojej postawie, troszczy się jednakowo o każdego ze swoich podopiecznych, nieważne czy to "swój chłop" czy bandyta, nawet mizernym posiłkiem podzieli się z potrzebującym, całą środkową Azję zna, jakby dzieciństwo spędził błąkając się po jej kresach, a już o tym, że ku ucieczce pcha go znacznie bardziej szczytny cel niż byle tam wolność, nie ma nawet co wspominać. Jasne, chodziło o to, by z tej postaci stworzyć herosa, w którego reszta mogła wpatrywać się jak w obrazek, a widzowie (przynajmniej polscy) piać z zachwytu i wypinać dumnie pierś. Tylko jak tu się utożsamiać z taką patetyczną figurą ? Czemu wszyscy inni bohaterowie mają wady, słabości, wątpliwości, a Janusz takowych praktycznie nie posiada, ba, reżyser nawet nie daje do zrozumienia, że może coś przed nami w tej kwestii ukrywać ! Stara się jak może Jim Sturgess, jego aktorstwu nie można niczego zarzucić, ale dawno już nie widziałem scenariusza, który by tak bardzo krępował aktora. Nic dziwnego, że wymieniając obsadę zwykle pomija się Brytyjczyka - po prostu jego kreacja wypada z głowy jak tylko pojawiają się napisy końcowe.

W sumie to, co napisałem powyżej można odnieść również do reszty bohaterów. Charakterystyka postaci jest bowiem najpoważniejszą wadą "Niepokonanych" (co bardzo dziwi, szczególnie jeśli przypomni się jakikolwiek wcześniejszy film Weira). Praktycznie każdą da się zamknąć w jednym zdaniu, historia żadnej nie wzbudza większych emocji, a co za tym idzie, ciężko o jakąkolwiek identyfikację, z bohaterami. Trochę to przeszkadzało w scenach dramatycznych, teoretycznie wymagających większego zaangażowania emocjonalnego widza - ja niczego takiego nie doświadczyłem. Najlepiej na tle ogólnej mizerii pod tym względem wypadli Ed Harris, jako Amerykanin Smith i Colin Farrell w roli rosyjskiego przestępcy, Walki. Oni jako jedyni potrafią chociaż na chwilę oderwać uwagę oglądającego od okoliczności przyrody i skupić ją na sobie - inna sprawa, że to bardziej zasługa ich aktorskich umiejętności (ach, ten przeszywający wzrok Harrisa i bodajże najlepsza scena w filmie z Farrellem w roli głównej) niż scenariusza. Co ciekawe, wydaje się, że sam reżyser zdawał sobie sprawę ze słabości tego elementu w jego opowieści - po to wprowadził do historii postać Polki, Ireny Zielińskiej (Ronan), która swoją dziewczęcą delikatnością potrafi dotrzeć tam, gdzie składające się z samych mężczyzn grono, nawet nie próbuje (ależ to dwuznacznie zabrzmiało... ;). Pod jej wpływem obserwujemy pękanie grubych warstw, którymi chronili swoje uczucia pozostali bohaterowie i ich stopniowe otwieranie się na innych oraz walkę z własną, bolesną przeszłością. Intrygująca jest w tym wypadku również symbolika - stylizowanie Ronan na Maryję jest wręcz nachalne (oczywiście reżyser twierdzi, że o niczym nie ma pojęcia), ale sprawdza się zaskakująco dobrze. Takie ujęcia jak te z obmywaniem stóp, czy "wieńcem" na głowie należą do najlepszych w filmie i głęboko zapadają w pamięć.

  Można by teraz wymieniać dalsze niedoskonałości (koszmar Gułagu zamknięty w 2-3 scenach, kilka mocno naciąganych wątków, wielki skrót w końcówce), ale co mi tam - skupiam się na pozytywach :). Tych bowiem absolutnie nie można nowemu dziełu Petera Weira odmówić. Oczywiście mam tu na myśli obraz Polski i Polaków, jaki pozostawiają po sobie "Niepokonani". Może to nieco dziwne skojarzenie, ale pierwsze co mi do głowy przychodzi, to, że podobny obraz Stanów Zjednoczonych podrzucają twórcy wielu tamtejszych adaptacji komiksowych. Jesteśmy wielkim narodem, jesteśmy dumni z tego, że mamy *mana. Pewnie się śmiejecie, ale według mnie nie ma z czego. My po 1989 roku nie potrafiliśmy zrobić ani jednego filmu, w którym pokazalibyśmy światu jacy jesteśmy... fajni. Po prostu. Odwaga, męskość, szczerość, wytrwałość - taki obraz Polski powinien iść w świat ! Czemu reżyser z drugiego końca świata dostrzega, że w historiach, w których brali udział czy, w które byli zamieszani Polacy istnieje tak ogromny potencjał, a tutejsi filmowcy nie są w stanie tego dostrzec ? Krew mnie zalewa jak czytam, że Weir spłycił rolę Polski w procesie obalania komunizmu do paru obrazków na końcu filmu - a co niby miał zrobić ?! Na miłość boską on tymi paroma skleconymi z podpisami ujęciami przekazał światu o Naszym kraju więcej pozytywnych informacji niż mogą to zrobić opasłe, historyczne tomiszcza. Jasne, że to tylko strzępy. Ja to wiem, Wy to wiecie, ale reszta świata, która obejrzy "Niepokonanych" w większości nie ma o tym pojęcia. Za to, Peterowi Weirowi należą się ogromne podziękowania, a jego film, choć wiele można mu zarzucić (dlatego też ocena jest taka, a nie inna), mam nadzieję będzie tylko pierwszym z serii podobnych, tym razem już rodzimej produkcji.
  • Ocena: 6/10
  • W skrócie: Piękne obrazki, pozytywne emocje, a wady... a wady można wybaczyć

* wpisać cokolwiek w stylu 'Super', 'Spider', 'Iron', itd.

8 komentarzy:

  1. hmmm Wszak polska kinematografia od lat stara się utwierdzić mnie w przekonaniu, że Polska jest "Mesjaszem narodów" -> obejrzyj "Czarny czwartek" to jedyny polski film, w którym brak patosu, jest świetny. chyba najlepszy jesli chodzi o ostatnie polskie produkcje dotykajace hist. Polski:)
    Niepokonanych" nie widzialam i nie wybieram się na nich, jakos mnie nie ciagnie.. a "Sale samobojcow widziales"? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmm Wszak polska kinematografia od lat stara się utwierdzić mnie w przekonaniu, że Polska jest "Mesjaszem narodów" -> obejrzyj "Czarny czwartek" to jedyny polski film, w którym brak patosu, jest świetny. chyba najlepszy jesli chodzi o ostatnie polskie produkcje dotykajace hist. Polski:)
    Niepokonanych" nie widzialam i nie wybieram się na nich, jakos mnie nie ciagnie.. a "Sale samobojcow widziales"? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałem, bo podobnie jak Ciebie na "Niepokonanych" jakoś mnie na te produkcje nie ciągnie :) ale "Salę samobójców" obejrzę, bo ciekawi mnie czy rację mają ci co mówią, że jest fantastyczna, czy, że to najzwyczajniejszy gniot :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Blogspot zastrajkował i usunął obydwa komentarze więc musiałem je wprowadzić z powrotem ręcznie :P

    OdpowiedzUsuń
  5. mnie sala samobojcow powalila. powalila rezyseria i gra aktorska. jedynie scenariuasz bardzo, bardzo kiepski.

    OdpowiedzUsuń
  6. A, no to dosyć poważna wada ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. coś ty:P i tak Komasa dostał grube miliony (chyba 6) na dofinansowanie kolejnego filmu. Bo wyreżyserował film bombowo. Nawet kiepski scenariusz można mu wybaczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No to aż zobaczę, bo teraz to mnie to ciekawi strasznie :)

    OdpowiedzUsuń