"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

środa, 2 lutego 2011

Total awesomeness

  • T.: "Scott Pilgrim kontra świat" ('Scott Pilgrim vs. the World')
  • R.: Edgar Wright
  • O.: Michael Cera, Mary Elizabeth Winstead, Ellen Wong, Kieran Culkin, Jason Schwartzman, Anna Kendrick
  • IMDb: 7.8/10
  • Rok: 2010
  Ja doskonale rozumiem, że nie wszystkie filmy godne zainteresowania mogą trafić do dystrybucji kinowej w Polsce. To oczywiste, że ze względów finansowych bardziej opłaca się wprowadzić na ekrany dobrze wypromowaną i gwiazdorsko obsadzoną produkcję, choćby była tak tandetna, że aż zęby bolą - i tak się sprzeda, w przeciwieństwie do takiej wyróżnionej na "jakimś tam festiwalu na końcu świata", pozbawionej znanych twarzy i brrr... ambitnej. Takie są zasady współczesnego, komercyjnego świata i chcąc nie chcąc trzeba się z tym pogodzić, dlatego też, tym bardziej absurdalna wydaje mi się decyzja o braku polskiej premiery ostatniego filmu jednego z najciekawszych reżyserów swojego pokolenia Edgara Wrighta, "Scott Pilgrim kontra świat". Nie jest to ani dzieło stricte festiwalowe, ani przesadnie ambitne, ba, to ekranizacja komiksu, przepełniona nastoletnimi gwiazdkami, oparta w głównej mierze na efektach specjalnych i banalnej historii - no czego chcieć więcej ? Widać nie mógłbym zostać dystrybutorem, bo tryb myślenia tych ludzi pozostaje dla mnie zagadką. 'Scotta Pilgrima' nie będzie więc nam dane zobaczyć na dużym ekranie, a wielka szkoda, bo to film, który w pełni oddaje znaczenie słowa AWESOME.
 
  Jak już wspomniałem, jest to ekranizacja komiksu, niestety bliższych informacji podać nie mogę, bo wydawnictwo to nie jest dostępne w naszym pięknym kraju, a co za tym idzie, zetknąłem się z nim po raz pierwszy dopiero przy okazji filmu - ponoć fabuła trzyma się oryginału dosyć wiernie, oczywiście skracając i upraszczając po drodze sporo wątków, czyli sytuacja w normie, jak przy każdej adaptacji. Trochę więc o samej historii - tytułowy bohater (Cera) ma 23 lata, dziewczynę w liceum, homoseksualnego współlokatora, z którym dzieli łóżko (bo mają tylko jedno) i gra na basie w próbującej się przebić kapeli o wdzięcznej nazwie Sex Bob-omb. Wszystko idealnie ? Do czasu. Oto bowiem pojawia się ONA, Ramona Flowers (Winstead), co do której Scott jest przekonany, że jest tą jedyną. Jak to jednak zwykle bywa, droga do niej usłana jest wieloma przeszkodami, a konkretnie rzecz biorąc, siedmioma wrednymi eks tejże, których należy pokonać. Dosłownie. Nie przywiązujcie jednak zbyt dużej wagi do fabuły - w tej przedziwnej mieszance komiksu, gier komputerowych, kina akcji i teen movie, odgrywa ona jedną z mniej znaczących ról.

Co więc się tu liczy ? Zabawa, przyjemność i miód wylewający się z ekranu strumieniami. 'Scott Pilgrim' jest kolejnym, po 'Shaun of the Dead' i 'Hot Fuzz', filmem Wrighta, w którym pokazuje on, że ma w głębokim poważaniu obowiązujące konwencje, które miesza i przekształca na swój gust z wyraźną uciechą. W jednej scenie obserwujemy bohatera zmagającego się z problemem jak zerwać ze swoją dziewczyną, by zaraz potem oglądać go w pojedynku z kilkunastoma przeciwnikami i swobodnie używającego wschodnich sztuk walki. Raz trawią go zwykłe udręki związane z dorastaniem, innym razem do ich rozwiązania potrzebuje biegłości w posługiwaniu się mieczem. Konkurs młodych kapel przemienia się w szalony pojedynek, żywcem wycięty z japońskiej mangi, bohaterowie fruwają, strzelają ognistymi kulami, za nic mają prawa fizyki, przebicie ściany własnym ciałem nie robi na nich wielkiego wrażenia, nawet walka na śmierć i życie potrafi ni stąd, ni zowąd przybrać kształt bollywoodzkiego tańca. Ekran skrzy się w eksplozji jaskrawych kolorów i efektownych wybuchów, okraszonych komiksowymi dymkami i nazwami dźwięków ('krowww..", "thonk", itp.) oraz mnóstwem, wcale nie ukrytych aluzji do gier komputerowych (jak choćby dodawane bohaterowi po każdym pojedynku upgrady, widoczne miejscami piksele czy przeciwnicy rozsypujący się w eksplozji monet, na tle napisu 'K.O.'). Słowem, totalny odlot. Oglądanie 'Scotta Pilgrima' może być wspaniałym przeżyciem dla każdego, kto kupi zaserwowaną, przez reżysera odjazdową konwencję. Nie wątpię w to, że pójdzie na to każdy, kto kiedykolwiek, choć przez moment, czuł się wyizolowanym i odciętym od świata 'geekiem', ale co z innymi ? Trzeba się po prostu trochę wczuć - Wright zrobił film, w którym zawarł prawdopodobnie większość swoich młodzieńczych fascynacji i co więcej, zrobił go z nieukrywaną radością. Uciecha jaką musieli mieć na planie twórcy, rzuca się w oczy każdym kadrem, a czy udzieli się ona Tobie, to już kwestia Twojego indywidualnego podejścia (swoją drogą, mnie kupili już tym 8-bitowym logiem Universalu na samym początku :).

Przyjęty przez reżysera styl opowieści wymuszał na pracujących przy filmie specjalistach wykazanie się nie lada umiejętnościami, ale wywiązali się oni z tego zadania perfekcyjnie. "Scott Pilgrim konta świat" to uczta dla oczu, nie potrafię ocenić co zrobiło na mnie największe wrażenie - czy dopracowana w najdrobniejszych detalach choreografia walk (schowaj się "Matrixie" !), czy fantastyczne efekty specjalne, czy miejscami niezwykle pomysłowy montaż, a może kapitalna, energetyczna ścieżka dźwiękowa, tak czy siak, razem to wszystko tworzy film mistrzowski pod względem technicznym, wizualne arcydzieło. Oczywiście, jak wspomniałem wyżej, czy będziemy się nim cieszyć, czy nie, zależy wyłącznie od nas samych - podobnie jak w przypadku produkcji z Bollywood, jedni uznają to, co oglądają na ekranie za cudo, inni za tandetę, w tym przypadku, stoję murem za pierwszymi.

Jednakże, do tej beczki miodu dostało się trochę dziegciu. Mam tu na myśli scenariusz i jego bardzo swobodne potraktowanie przez twórców. Otóż, podczas seansu trudno nie dostrzec (a wiedzcie, że ja nie zaliczam się do widzów wyszukujących błędów z notatnikiem w ręku) dziur fabularnych wielkości całkiem sporych kraterów. Oczywiście, nie o to w tym filmie chodzi, a o zabawę - przecież cały czas o tym pisałem, ALE są jednak pewne granice, których szanujący się twórca nie powinien przekraczać. Poprzednie dzieła Wrighta, oprócz kapitalnych pomysłów, cechowały się pełnokrwistymi bohaterami - w tym przypadku odczuwam duży niedostatek. Scott Pilgrim i reszta to fajni goście, nie sposób ich nie lubić, tylko brakuje im czegoś, co by ich wyróżniło, co sprawiłoby, że poza atrakcjami wizualnymi dostrzegłbym prawdziwe charaktery, a nie klisze wyjęte z pierwszego lepszego teen movie. Jasne, że nie oczekiwałem wiwisekcji nastoletniego umysłu w stylu Gusa Van Santa, ale wszystkie problemy z dorastaniem rozwiązane w jednej scenie ? Wright zdążył już przyzwyczaić do znacznie wyższego poziomu - tutaj jest poprawnie, przyzwoicie, bez większych błędów, ot, standard, zabrakło błysku. Najbardziej ucierpieli na tym aktorzy, szczególnie Michael Cera, który mógł tu zagrać rolę życia, a jest "tylko" dobry. Świetnie pasuje do swojego bohatera, prawie przez cały film obnosi się z lekko przymulonym wyrazem twarzy, który doskonale uzupełnia się ze zjawiskową Mary Elizabeth Winstead, ale brak mu charyzmy cechującej wielkie role. Szkoda, bo wystarczyłoby troszkę więcej pracy nad scenariuszem, a film byłby wręcz doskonały.

  Ta rysa nie może jednak wpłynąć na mój odbiór 'Scotta Pilgrima' jako dzieła wyjątkowego. Produkcji, dzięki której poczułem się jakbym znowu był nastolatkiem z padem w ręku, naparzającym godzinami w ulubioną grę komputerową, przerywając od czasu do czasu by poczytać komiks. Bez wątpienia, nie jest to film dla każdego, można go albo pokochać, albo znienawidzić, ale z całą pewnością warto dać mu szansę, bo takich rzeczy na ekranie nie ogląda się prawie w ogóle. Dlatego też ocena jest pewnie nieco za wysoka, ale co tam - przyjemność oglądania rekompensuje wszystko. Za około tydzień 'Scott Pilgrim' ukaże się wprawdzie w jakimś marnym wydaniu dvd, ale skoro dystrybutor olewa widza w tak jaskrawy sposób, to ja podziękuję - nie ważne jak, jeśli tylko macie okazję, oglądajcie !
  • Ocena: 8/10
  • W skrócie: Jedna z najmilszych filmowych niespodzianek zeszłego roku.

6 komentarzy:

  1. polecam film "The fighter"- zajbiesty, właśnie obejrzałam. yoasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście obejrzę, czekam już od dawna na niego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no to oglądaj, bo jestem ciekawa recenzji;) Strzeż się za to "Kids are all right", film dno;] yoasia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo to ciekawe bo opinie ma raczej dobre, nic tylko samemu sprawdzić :P od jutra będę miał więcej czasu to i obejrzę więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. dobre opinie? "Kids are all right" może podobać się tylko feministkom albo lesbijkom (nie ma to nic wspólnego z tolerancją;) ), bo obraz mężczyzn jest do przesady zniekształcony. Równie beznadziejne jest nominowane "Winter bone" yoasia

    OdpowiedzUsuń
  6. A propos 'The Kids Are Alright', bo właśnie obejrzałem, a nie chce mi się pisać całej recenzji :P - film mnie rozczarował, spodziewałem się czegoś o wiele lepszego, tutaj natomiast dostaliśmy przewidywalny i do bólu stereotypowy (a przecież jego główną zaletą miała być właśnie odmienność) dramat rodzinny (nie mam bladego pojęcia czemu to jest klasyfikowane jako komedia).
    O ile te rzeczy można jeszcze wybaczyć dopóki film się przyjemnie ogląda - to już końcówka wręcz bije o pomstę do nieba, zgadzam się z Twoim zdaniem odnośnie obrazu mężczyzn tutaj - takie spłaszczenie sprawy po prostu nijak się ma do całej reszty filmu, która ogólnie nie była najgorsza.
    Na pewno największym plusem tej produkcji jest zdecydowanie ponadprzeciętne aktorstwo i mówię to o wszystkich, nawet o Marku Ruffalo, którego zwykle nie trawię ;) cała obsada była na tyle dobra, że zapominało się o płytkości scenariusza i w sumie nieźle oglądało, ot bez rewelacji, ale przyzwoicie, takie 6/10 i tak bym to zostawił, gdybym nie widział ostatnich 15 minut, które zwyczajnie zepsuły cały seans i ocenę przypłaszczyły do piątki ;)

    OdpowiedzUsuń