"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

niedziela, 13 lutego 2011

Podły szeryf i śmierdzący tchórz

  • T.: "Prawdziwe męstwo" ('True Grit')
  • R.: Ethan Coen, Joel Coen
  • O.: Jeff Bridges, Hailee Steinfled, Matt Damon, Josh Brolin, Barry Pepper
  • IMDb: 8.1/10
  • Rok: 2010
  Bracia Coen należą do tych twórców, którym producenci pozwalają na wszystko, nawet na najbardziej ryzykowne przedsięwzięcia, a do takich z pewnością należała decyzja o ponownej ekranizacji westernu Charlesa Portisa z 1968 roku. Gdy rok po wydaniu powieści powstała pierwsza adaptacja, nikogo nie mogło to dziwić - wszak filmowe opowieści o Dzikim Zachodzie znajdowały się u szczytu popularności a ich gwiazdy, na czele z Johnem Wayne'em, stanowiły elitę ówczesnego Hollywood. Jednakże 40 lat później stan rzeczy uległ znacznej zmianie i niewielu jest dzisiaj odważnych, którzy porywają się na robienie westernów, a nieliczne wyjątki ("3:10 do Yumy", "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa..."), tylko potwierdzają regułę, że tego typu produkcje wypadły z głównego obiegu i stały się po prostu mało opłacalne. Coenowie pokazali jednak po raz kolejny, że mainstream maja w głębokim poważaniu i kręcą to, na co mają ochotę - w tym przypadku znów z pożytkiem dla widza.

  Jak podkreślali sami bracia, ich film jest raczej ponowną ekranizacją powieści, niż remake'iem filmu z Wayne'em - co do tego drugiego odnieść się nie mogę, bo nie widziałem, natomiast książkę właśnie czytam i potwierdzam, że zmiany w stosunku do niej są niewielkie i oczywiście w stylu coenowskim, co całości wyszło zdecydowanie na dobre. O czym więc jest cała historia ? Na początku dowiadujemy się o morderstwie, jakiego dopuścił się pijak, hazardzista i łotr Tom Chaney (Brolin) na swoim pracodawcy Franku Rossie. Oczywiście, winny nie może ujść sprawiedliwości, a że ta nie za bardzo ma ochotę go ścigać - córka zamordowanego, 14-letnia Mattie Ross, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wynajmuje zastępcę szeryfa federalnego - 'Roostera' Cogburna (Bridges), by ten pomógł jej schwytać i ukarać zabójcę. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że tenże bohater wzorem cnót wszelakich absolutnie nie jest - wręcz przeciwnie, to moczymorda, który zdecydowanie częściej sprowadza poszukiwanych martwych, niż żywych. Do tej dwójki należy jeszcze dodać ścigającego Chaney'a od dawna, Strażnika Teksasu LaBoeufa (Damon) i wyjdzie nam całkiem wesoła, aczkolwiek niekoniecznie zgrana gromadka.

Nie bez potrzeby wymieniłem wszystkich ważniejszych bohaterów, bo to oni stanowią kręgosłup "Prawdziwego męstwa". Jak zwykle u Coenów, to postacie są najważniejsze, a historia stanowi ledwie tło dla ich wzajemnych powiązań i relacji. Oczywiście, jest to tło jak najbardziej warte odnotowania - fabuła potrafi wciągnąć (szczególnie jeśli nie zna się oryginału), a i zwrotów akcji nie brakuje, ale nie ma co ukrywać, że szczególnie porywająco czy oryginalnie to tu nie jest. Skupmy się więc na bohaterach, bo to bardzo intrygująca grupa. Żadnego nie można bowiem łatwo ocenić i zaszufladkować, każdy, w którymś momencie potrafi nieźle zaskoczyć. Choćby Mattie Ross - nad wyraz dojrzała jak na swój wiek, zupełnie swobodnie poruszająca się w świecie dorosłych (kapitalna scena z targowaniem się), otoczona twardą skorupą, skrzętnie skrywającą to, że jest po prostu dzieckiem, które właśnie straciło ojca. Świetnie oddano to, że w parze z 'Roosterem', ciężko stwierdzić, które z nich tak naprawdę odgrywa rolę przywódcy - bo zapijaczony szeryf często tylko wiekiem przewyższa swoją towarzyszkę. Nie dajcie się jednak zwieść, tutaj jedna scena może kazać Wam zmienić punkt widzenia o 180 stopni, a chwilę potem zmusić do spojrzenia na to jeszcze inaczej. Absolutnie bezsensowne jest tu szukanie prostych rozwiązań typu "relacja ojciec-córka", bo to zdecydowanie bardziej skomplikowane charaktery. Czy Mattie naprawdę chce sprawiedliwości za wszelką cenę ? A może kieruje nią po prostu chęć zemsty ? Tak samo 'Rooster' - pragnienie zysku, ukarania bandytów, adrenaliny, a może coś zupełnie innego ? Nawet, wydawałoby się, najłatwiejszy do rozszyfrowania LaBoeuf, za pajacowatą maską skrywa więcej niż mogło się początkowo wydawać. Śledzenie rozwoju relacji między tą trójką jest fascynującym zajęciem, tym bardziej, że ciężko tu o jasne i wyczerpujące odpowiedzi, jakieś niedopowiedzenia zawsze zostają - o co zadbali zresztą sami twórcy, szczególnie dzięki kapitalnej, bardzo coenowskiej końcówce.

Zresztą nie tylko w niej widać rękę braci, bo cały film jest ich stylem wręcz przesiąknięty. Dbałość o najdrobniejsze detale, kompozycja zdjęć i scenografia (tutaj momentami bardzo przypomina się 'No Country for Old Men'), nawet muzyka i montaż - wszystko tu od razu przywodzi na myśl Coenów. Kreacje aktorskie również - jak tylko patrzyłem na Matta Damona to od razu przed oczami stawał mi Chad Feldheimer ;). Same pochwały należą się również Hailee Steinfled (prawie debiutantka), która świetnie uchwyciła balansowanie swojej bohaterki pomiędzy dorosłością a dzieciństwem - bardzo dojrzała kreacja jak na czternastolatkę. Najjaśniejszym punktem obsady jest jednak zdecydowanie Jeff Bridges, który jest po prostu stworzony do ról takich jak szeryfa Cogburna. Swoją menelowatą aparycją idealnie wpasował się w charakter tej postaci, a co najważniejsze, w żadnej scenie nie ma się wrażenia, że przeszarżował - potrafi być jednocześnie pijusem oraz stwarzać wokół siebie poczucie stanowczości i bezpieczeństwa. Aż szkoda, że Akademia nagrodziła go Oscarem w zeszłym roku, bo w tym zasłużył nawet bardziej.

Odkąd tylko zapowiedziano, że powstanie, "Prawdziwe męstwo" obarczone było łatką "renesansu westernu". W braciach Coen upatrywano zbawicieli, którzy podniosą na nogi ten słynny gatunek i tchną w niego nowe życie. Muszę więc teraz postawić pytanie, czy im się to udało ? Odpowiedź w tym wypadku jest bardzo trudna. Po pierwsze dlatego, że jakkolwiek mocno się staram, za nic nie mogę zaklasyfikować "Prawdziwego męstwa" jako klasycznego westernu. W ogóle to film trudny do zaszufladkowania. Na pewno są w nim elementy typowe dla opowieści o Dzikim Zachodzie (czas, miejsce akcji, szeryf, łotr), ale znajdziemy też takie, bardziej pasujące do antywesternów (pijaństwo i brutalność szeryfa, brak wyraźnego podziału na dobro i zło, itd.), a wszystko to przeplatane czarnym humorem, sarkazmem i ironią tak charakterystyczną dla kina Coenów. To sprawia, że gdybym koniecznie musiał jakoś go zakwalifikować, to byłoby to coś w stylu: komediodramat ubrany w szaty westernu, czyli raczej bez sensu :). Nie, nie sądzę, żeby "Prawdziwe męstwo" przyniosło prawdziwe odrodzenie westernu, bo to film daleki od klasycznego pojęcia produkcji o kowbojach (które, tak na marginesie, według mnie, wcale tak do końca nie umarły). To przede wszystkim dzieło Coenów i jako takie trzeba je oglądać, a z pewnością nie przyniesie zawodu.

  Trzeba jednak dodać, że obraz ten raczej nie zaliczy się do absolutnej czołówki dokonań braci. Nie zrozumcie mnie źle, to kawał świetnego kina, ale jednak sporo mu brakuje do doskonałości - czy to mało angażująca fabuła, czy lekko senna momentami atmosfera, czy może zwyczajnie brak jakiegoś większego celu, w którym to wszystko zmierza, ale coś nie dawało mi spokoju podczas seansu. Miałem wrażenie, że oglądam sztukę dla sztuki. Doskonały, perfekcyjnie zrealizowany film, który jednak nie pozostawia po sobie nic więcej, poza miłymi wspomnieniami. Czepiam się, wiem. "Prawdziwe męstwo" podoba się ludziom, to nie ulega wątpliwości (do tej pory 155 mln $ w Stanach - najlepszy wynik kasowy Coenów !), a i mi jak najbardziej przypadło do gustu, więc nie pozostaje nic innego jak tylko nieco zawyżyć ocenę, a co - przyjemność przede wszystkim :).
  • Ocena: 8/10
  • W skrócie: Bracia w dobrej formie

5 komentarzy:

  1. Też miałam wrażenie, że oglądam sztukę dla sztuki. To tak jak Tarantino oddał hołd dla kina klasy B kręcąc "Death proof". A z racji tego, że uwielbiam kiedy reżyser bawi się formą to "True grit" podobał mi się niesamowicie. Moim zdaniem był zrobiony do perfekcji (w sensie wystylizowany) dlatego to co napisałeś: "mało angażująca fabuła, czy lekko senna momentami atmosfera, czy może zwyczajnie brak jakiegoś większego celu, w którym to wszystko zmierza" to moim zdaniem czyste zalety tego filmu. Przecież westerny zazwyczaj mają lekko senną atmosferę (pobudzała ją tylko muzyka, czego u braci Coen brak- a w sumie to dziwne, prawda?) a większego celu wcale nie brak- chodzi tylko i wyłącznie o zabicie wroga i nic więcej nikogo nie ma obchodzić:)
    Film też oceniam na 10:) Teraz muszę się wybrać do kina na "127 hours" bo w koooońcu wszedł do kin! Szkoda tylko, że multipleksów..

    yoasia

    OdpowiedzUsuń
  2. tfu, oceniłam na 8 poprawka;) yoasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko prawda - tylko ta "lekko senna atmosfera" nie wszystkim musi odpowiadać, co zobaczyłem na własne oczy patrząc po masowo ziewających ludzi w kinie ;) tym bardziej, że choćby po przykładzie 'No Country for Old Men' widać, że Coenowie jak nikt inny potrafią zrobić film niespieszny, a mimo to trzymający na krawędzi fotela :) co do "większego celu" chodziło mi tu nie tyle o cel stricte fabularny, bo to jest oczywiste, ale raczej o jakiś rodzaj oddziaływania na widza, znowu odwołam się do 'NCfOM' - po tym filmie coś w człowieku zostaje, nie da się pozostać obojętnym po tym, co się widziało, w przypadku 'True Grit' natomiast, było tylko uczucie miło spędzonego czasu - podkreślam jednak, że nie uważam tego za wadę! W końcu nie każdy film, nawet Coenów, musi być arcydziełem :) A propos muzyki, rzeczywiście u Coenów jej zwykle nie ma, albo jest niewiele, ale w 'True Grit' akurat jest całkiem sporo - tylko, że spełnia ona rolę raczej wypełniacza i świetnie się komponuje z obrazem, dlatego łatwo ją przeoczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ejjj skasuj te wyrazy, które trzeba wpisywać po dodaniu komentarza.. bo napisałam komentarz i zapomniałam o tym słowie i mi skasowało wszystko:(

    A pisałam to: Muzyka była, ale nie westernowa, nie budziła napięcia, nie "przyspieszała" akcji itp. ale to bardzo dobrze. Masz rację, że "True grit" to po prostu mile spędzony czas, ale westerny mają to do siebie, że nie zostawiają po sobie nic więcej oprócz czystej rozrywki. Ciekawe jak frekwencja w polskich kinach, bo jak ludzie widzą w rubryce gatunek "western" to reagują alergicznie a szkoda.. yoasia

    OdpowiedzUsuń
  5. Udało się, już nie ma weryfikacji :) a jak z listy na dole wybierzesz "Komentarz jako: Nazwa/adres URL" możesz tam wpisać swojego nicka i już nie będziesz "Anonimowym" :)

    Western - zgadzam się, czysta rozrywka (choć już antywestern to bym się kłócił ;) ale western braci Coen - to chyba uprawniało do liczenia na coś extra prócz rozrywki :)
    Frekwencja - bez szału, ostatnie dane są sprzed 4 dni, czyli po premierowym weekendzie, widzów blisko 35 tys. co jak na taki tytuł uważam za przyzwoity wynik, wiadomo, że z hitami w stylu "Och Karol 2" nie ma szans :P

    OdpowiedzUsuń