"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

wtorek, 4 stycznia 2011

Bezpruderyjna prowincjonalność

  • T.: "Tamara i mężczyźni" ('Tamara Drewe')
  • R.: Stephen Frears
  • O.: Gemma Artenton, Luke Evans, Dominic Cooper, Roger Allam, Tamsin Greig, Bill Camp
  • IMDb: 6.7/10
  • Rok: 2010
  Lubię styczeń. Nie z powodu mrozu, śniegu, lodu tudzież innych tego typu "przyjemności", fanem zimy bynajmniej nie jestem. Nawet nie dlatego, że ledwo skończyły się jedne święta, a już świta perspektywa pierwszego długiego weekendu w nowym roku. Styczeń cieszy się moją sympatią ze względów oczywiście filmowych. Tak się bowiem składa, że jest to czas, gdy dystrybutorzy, całkiem zresztą słusznie, uważają, że widzów nie należy przemęczać zbyt wymagającymi premierami (na to będzie okazja nieco później, w okolicach rozdania pewnych statuetek), a jednocześnie skończył się już popyt na wszelkiego rodzaju "produkcje świąteczno-familijne", którymi jesteśmy maltretowani co roku w grudniu. W kinach możemy się zatem nacieszyć głównie filmami lekkimi, łatwymi i przyjemnymi, które zapewniają rozrywkę nie obrażając jednocześnie naszego intelektu, a to coraz rzadsze w dzisiejszych czasach. Idealnym przykładem takiej produkcji jest zaprezentowana po raz pierwszy na zeszłorocznym Festiwalu w Cannes (poza konkursem) 'Tamara Drewe' w reżyserii Stephena Frears'a (nie będę używał polskiego tytułu w ramach sprzeciwu wobec traktowania widza jak kretyna).

  Film to o tyle intrygujący, że nie jest oryginalną historią a adaptacją komiksu, który z kolei jest lekko oparty na XIX-wiecznej prozie Thomasa Hardy'ego. O tym fakcie dowiedziałem się dopiero po seansie i muszę przyznać, że mocno mnie on zdziwił, bo fabuła wydaje się zupełnie nie pasować do historii obrazkowej (za dużo się człowiek naczytał amerykańskich komiksów i teraz wychodzą uprzedzenia :). Jej autorka, Posy Simmonds, przedstawia bowiem losy tytułowej bohaterki, dwudziestoparoletniej dziennikarki, która wraca w swoje rodzinne strony wprowadzając tym ruchem olbrzymie zamieszanie w życiu spokojnej angielskiej prowincji, a w szczególności męskiej części jej populacji. Mamy więc do czynienia z bardzo brytyjską komedią, zabarwioną lekko elementami czarnego humoru i z przenikliwą ironią opisującą wszystkie przywary angielskiej klasy średniej. Wydaje się zatem, że to nic nowego i reżyserowi raczej trudno będzie widza czymś zaskoczyć. Nic bardziej mylnego. Historia Tamary jest jest jedną z najmilszych niespodzianek jaka spotkała mnie w kinie w ostatnich miesiącach, a wynika to z kilku powodów.

Po pierwsze - brytyjskość. Ten film nie mógł powstać nigdzie indziej i nie mógł go zrobić nikt inny. A raczej mógł, ale wtedy nie czytalibyście tego tekstu, bo uznałbym, że szkoda na niego klawiatury. Stephen Frears, do tej pory raczej nie kojarzony z tego rodzaju kinem (znany najbardziej z "Królowej"), okazał się idealnym reżyserem, bo zachował to, co dla historii najważniejsze - jej brytyjskiego ducha. Nie mówię tu tylko o miejscu akcji, o bohaterach czy nawet o humorze, ale o klimacie. Każde ujęcie mówi widzowi gdzie się znajduje i pozwala mu się zanurzyć w atmosferze angielskiej prowincji, to się po prostu chłonie z ekranu całym sobą. Musicie mi uwierzyć na słowo, że najlepiej obrazują to kapitalne sceny ze... stadem krów, przy których, ja przynajmniej siedziałem wbity w fotel nie mogąc uwierzyć własnym oczom w to, co oglądam. Sam reżyser przyznał zresztą, że miło wspomina pracę z miejscowymi krowami i uważa się za mistrza w kręceniu scen z ich udziałem ;) (polecam cały wywiad z nim w styczniowym "FILMie"). Oczywiście nie tylko jakże sympatyczne łaciate stanowią siłę filmu. Równorzędnymi partnerami są dla nich wszyscy, bez wyjątku, aktorzy, na czele z Gemmą Artenton, która jest już coraz bliżej statusu super gwiazdy współczesnego kina. Tym bardziej, że tutaj dostała rolę wymagającą już nie tylko boskiego wyglądu (który i tak ma), ale wykazania się sporym talentem. Jej Tamara to nie tylko lep na mężczyzn, lecz również ucieleśnienie współczesnej młodej kobiety - prącej do sukcesu, nie zawracającej sobie głowy sentymentami, a przynajmniej będącą taką do momentu, gdy zaatakuje ją jej przeszłe życie. Właśnie ze względu na dobrą kreację Artenton, rozwiązanie tego wątku było dla mnie lekko rozczarowujące, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Tym bardziej, że reszta obsady nie została potraktowana po macoszemu i każdy ma swoje pięć minut. O "nowym Hugh Grancie", czyli Luke'u Evansie z całą pewnością usłyszymy już za chwilę ponownie, tak samo o Dominicu Cooperze, warto wspomnieć świetne kreacje Rogera Allama i Billa Campa, jako dwójki pisarzy, o zupełnie odmiennych charakterach. Wszyscy oni jednak nikną w oczach, gdy na ekranie pojawia się para hmm... dziewcząt to mocno łagodne określenie, które znudzone pozbawionym emocji życiem na wsi w mało wybredny sposób komentują aktualne wydarzenia i same wprowadzają mnóstwo zamieszania do już skomplikowanych relacji damsko-męskich w wiosce. Szczególnie jedna z nich - Jody, grana brawurowo przez prawie debiutantkę Jessicę Barden, pozostaje w pamięci widza na długo. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ktoś tę dziewczynę zauważy, bo szkoda, żeby się taki talent marnował.

Piszę ciągle o romansach, a nie zapominajmy, że 'Tamara Drewe' to przede wszystkim znakomita komedia. Co więcej, komedia, która pomimo tego, że głównym źródłem humoru są stosunki między obiema płciami (zarówno psychiczne, jak i fizyczne), nie popada w tandetny sentymentalizm, jak tzw. polskie komedie romantyczne, ani nie obraża oglądającego coraz to bardziej infantylnymi "żartami" o tematyce seksualnej, które wypełniają średnio 90 % czasu większości komedii amerykańskich . Wydaje się, że twórcy tego filmu
dokonali rzeczy niemożliwej i znaleźli złoty środek między jednym a drugim. W 'Tamarze' odnajdziemy i wzruszające sceny i takie, które swoją bezpruderyjnością biją na głowę wszystkie współczesne seksistowskie filmowe straszydła. Owszem, bywa tu momentami naprawdę nieodpowiednio dla nieletnich, ale ani przez chwilę nie jest to zrobione w złym stylu, a ja mimo szczerych chęci, nie przypominam sobie kiedy ostatnio sie tak szczerze w kinie uśmiałem.

   W sumie wyszło dosyć krótko, ale tak naprawdę 'Tamara Drewe' nie jest filmem, o którym można tworzyć potwornie długie artykuły. O tym się nie pisze, to się ogląda. Ba, samo się ogląda! Blisko dwie godziny w kinie znikają nie wiadomo kiedy. Jasne, że nie jest to arcydzieło, do żadnego kanonu nie wejdzie, a jak się bliżej przyjrzeć, znajdzie sporo dziur w scenariuszu i charakterystyce bohaterów, ale szczerze, podczas seansu się tego nie zauważa, a po nim po prostu nie chce, bo miłych wspomnień jest za dużo, by szukać dziury w całym. Idealny film na styczniowe mrozy, bo nie sposób się przy nim nie ogrzać, zapewniam. Miłośników brytyjskich komedii zachęcać nie trzeba, wszystkim innym, szukającym lekkiej i inteligentnej rozrywki - polecam. Do kin wchodzi jutro :).
  • Ocena: 7/10
  • W skrócie: Szalenie sympatyczne
PS Tutaj są wszystkie odcinki oryginalnego komiksu 'Tamara Drewe', nieco się różnią od adaptacji filmowej, jakbyście mieli czas, warto sobie przejrzeć :)

8 komentarzy:

  1. co to znaczy "bezpruderyjna"?

    OdpowiedzUsuń
  2. http://www.sjp.pl/bezpruderyjna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie da się kliknąć.

    OdpowiedzUsuń
  4. BEZPRUDERYJNY - cechujący się brakiem pruderii, bezwstydny, bez zahamowań moralnych, szczególnie w sferze seksualności

    OdpowiedzUsuń
  5. właśnie wróciłam z kina. Film mnie zaskoczył tym, że nie był przewidywalny (no może oprócz zakończenia, które wszystko popsuło) a to duży plus. Ale generalnie nie zachwycił mnie i co najważniejsze- kompletnie nie rozśmieszył. O wiele bardziej się śmiałam o dziwo na "Sekret jej oczu", chociaż to nie komedia, ale scen do śmiechu było o niebo więcej. Juto idę na "Małe grzeszki" ciekawe jak się sprawdzi:) yoasia

    OdpowiedzUsuń
  6. "Sekretu jej oczu" jeszcze nie widziałem, ale w życiu bym go nie podejrzewał o to, że jest śmieszny, na pewno to sprawdzę ;) mogę Cię tylko zapewnić, że ja i setka innych ludzi na "Tamarze" bawiliśmy się doskonale, kwestia indywidualnego poczucia humoru jak sądzę :) co do zakończenia to zgadzam się, było łatwe do przewidzenia, ale powiem szczerze, że nawet nie zwróciłem na to uwagi - pozytywne emocje z powodu zobaczenia komedii na poziomie przykryły większość niedociągnięć, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. oj nie,nie nie nazywaj tego filmu komedią;) yoasia

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ to komedia pełną gębą! ;)

    OdpowiedzUsuń