"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

czwartek, 6 maja 2010

Filmowa Offensywa #3

  Święta, święta i po świętach... z małym poślizgiem czasowym zapraszam do czytania ostatniej już notki na temat zakończonej w zeszłą niedzielę OFF PLUS CAMERY'10. Zakończonej, a jakże by inaczej, hucznie, czyli ceremonią zamknięcia i wręczeniem Krakowskiej Nagrody Filmowej (100 000 $), która to przypadła czeskiemu reżyserowi Markowi Najbrtowi za film 'Protektor'. Niestety w tym wpisie nie przeczytacie nic o zwycięzcy, bo (z powodów obiektywnych oczywiście) nie miałem jeszcze okazji go obejrzeć, ale spokojnie, mam w zapasie inne tematy, a recenzję ww. dzieła umieszczę jak szybko to będzie możliwe :). Zanim jeszcze przejdę do konkretów to może garść statystyk, bo te są naprawdę imponujące: 100 filmów z całego świata, prawie 400 pokazów w 11 salach kinowych, kilkudziesięciu gości i przeszło 13 000 widzów, a to wszystko w 7 dni (dane za: www.offpluscamera.pl), co biorąc pod uwagę trudności z jakimi spotkali się organizatorzy, w pewnym sensie zakrawa na cud. Wielkie gratulacje, że udało im się z tego wybrnąć w takim stylu. Tyle wstępu, więcej podsumowań na koniec, teraz już tylko filmy :).


Te natomiast wyszykowałem sobie na ostatni wpis bardzo smakowite i bardzo urozmaicone o czym niech świadczy to, że każdy został umieszczony podczas festiwalu w innej sekcji. Pierwszy z nich, o jakże "słitaśnym" tytule 'New York, I Love You' reprezentuje kategorię ODKRYCIA. W sumie to nie wiem dlaczego, bo podobny pomysł był już zrealizowany wcześniej w produkcji 'Paris, je t'aime' - a mówię tu oczywiście o formie filmu, który to jest zbiorem 10 niezbyt długich nowel w reżyserii bardzo różnych twórców, poczynając od Fatiha Akina, przez Bretta Ratnera, a kończąc na debiutującej po tej stronie kamery Natalie Portman. Niektóre z historii się ze sobą przeplatają, inne nie, tym co łączy wszystkie jest miejsce akcji - Nowy Jork. A, no i taki nieistotny szczegół, czyli temat - miłość, a właściwie to przeróżne jej odmiany. Wymienię pierwsze z brzegu: historyjka o kieszonkowcu, malarzu szukającym modelki, muzyku muszącym coś przeczytać, chasydzkiej kobiecie wychodzącej za mąż, pisarzu o bardzo giętkim języku i inne. W sumie to ciężko opisać ten film innym słowem niż: sympatyczny. To produkcja z gatunku takich, po zobaczeniu których nie da się nie uśmiechnąć. Momentami jest śmiesznie (nawet bardzo), momentami poważnie, ale klimat zostaje wszędzie taki sam - przytulny. Ot taki film na chandrę :). Żeby jednak nie było za słodko, parę minusów, bo tych jest i to dosyć sporo. Po pierwsze, tytułowe miejsce akcji. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że to Nowy Jork odegra tu pierwszoplanową rolę, a bohaterowie będą tylko do niego tylko dodatkiem. W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie - miasto stanowi zaledwie tło dla opowiadanych historii i to tło kompletnie bezbarwne. Owszem, jest ładnie, do zdjęć przyczepić się nie można, ale miałem wrażenie, że to tylko wytarte klisze, bez duszy, że można by te historie wkleić w krajobraz, np. Warszawy i efekt byłby ten sam. Na tym polu wszyscy twórcy ponieśli klęskę, a materiał mieli pierwszorzędny, bo przecież ciężko o bardziej "filmowe" miasto niż Nowy Jork. Gdzie mu tam jednak do tego znanego choćby z dzieł Woody'ego Allena - niby widoki takie same, ale jakbym oglądał dwa różne miejsca: jedno tętniące życiem, związane niepodzielnie z losami bohaterów, ba, będące bohaterem nawet ważniejszym od nich samych, drugie uschłe, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, sztuczne. Jeśli o tym mieście mówi się, że nigdy nie zasypia, to tutaj musiało udać się na drzemkę. Druga sprawa to poziom samych nowel - w tym elemencie jest bardzo nierówno. Dwie, może trzy zasługują na większe uznanie (szczególnie te z Ethanem Hawke'iem i Antonem Yelchinem), reszta to kino najwyżej średnie, momentami wręcz słabe. Rekompensuje to jednak znakomita obsada - kogo tu nie ma ! Andy Garcia, Chris Cooper, Julie Christie, John Hurt, Drea de Matteo, Christina Ricci, Orlando Bloom i wiele więcej. Istny gwiazdozbiór, sam wyłapałem może 3/4 z tych, których wymienia filmweb. Już samo oglądanie tych ludzi stanowi przyjemność (a niektóre z ich kreacji to perełki, np. wspomniany Hawke). Podsumowując, nie jest to film ani zły, ani dobry, ot taki przyjemny wypełniacz czasu, można z satysfakcją obejrzeć - do kin wchodzi jutro jako "Zakochany Nowy Jork".

Drugi film, o którym chciałem wspomnieć to jeden z dziewięciu obrazów, których premiera odbyła się w styczniu br. na największym światowym festiwalu kina niezależnego w Sundance, a na OFFIE prezentowane były w ramach "Sundance Institute Series". Mi udało się zobaczyć jeden z nich, produkcję o intrygującym tytule: 'Cold Souls'. Muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej pokręconych filmów jakie widziałem, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie :). Paul Giamatti gra tu... Paula Giamatti, który właśnie przygotowuje się do nowej roli teatralnej i cierpi na brak weny twórczej, depresję, nerwicę, wypalenie wewnętrzne, no ogólnie wszystko co złe na świecie kumuluje się w jego duszy. Postanawia się jej więc na chwilę pozbyć. Moment, moment, czego pozbyć ? DUSZY ? Tak, w końcu od czego jest coraz bardziej popularna w Nowym Jorku Przechowalnia Dusz (mają nawet reklamę w 'New Yorkerze' !), gdzie nie tylko wyjmą Ci Twoją własność i schowają do bezpiecznej skrytki, ale jeśli sobie tego zażyczysz, wsadzą w zamian jakąkolwiek inną, do wyboru do koloru. Problem Giamatti'ego polega jednak na tym, że jego duszę też ktoś postanowił sobie pożyczyć i to akurat gdy on chciałby ją odzyskać. Cóż, problem spory, tym bardziej, że nowy lokal Twojego 21-gramowego przybytku znajduje się w główce tępej jak bania Rosjanki. Ok, teraz uwierzcie, ja nie wymyśliłem tego opisu ! 'Cold Souls' to nic innego jak właśnie przedziwny miszmasz kina s-f, dramatu i komedii (tak na boku, to nie wiem co brała reżyserka Sophie Barthes, ale musiało być mocne ;). W przeciwieństwie jednak do większości tego typu gatunkowych przekładańców, tutaj nie ma mowy o niestrawności. Ogląda się to lekko, łatwo i przyjemnie - no może momentami trzeba trochę wysilić mózgownicę, ale nie jest to nic czemu nie dalibyście rady. Obraz ten różni się od wszystkiego, co do tej pory widziałem, więc oglądanie go jest o tyle intrygujące, co też trudne w ocenie, naprawdę nie wiem w jakich kategoriach to robić - bardziej jako dramat, czy jednak wyraźnie odczuwalny absurdalny klimat przeważa szalę w stronę komedii ? Może to nic więcej jak tylko nie mająca żadnych ograniczeń groteska ? Najlepszym wyjściem będzie chyba po prostu dać sobie spokój i cieszyć kinem, które jest najwyższej klasy. Tak zrobiłem i Wam też to polecam, szkoda tylko, że dystrybutorzy tego nie widzą i film nie ma ustalonej polskiej premiery - cóż, zasoby internetu są szerokie :). Jeszcze tylko jedno słowo o człowieku. którego wielkość jest po prostu nie do opisania - Paul Giamatti. Bez niego ten film by nie powstał, a nawet jeśli, na pewno nie robiłby takiego wrażenia. Zawsze ceniłem tego aktora, tutaj jednak przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, zdecydowanie najlepiej zagrany bohater pozbawiony duszy, ever ;)

Został jeszcze jeden film, o którym króciutko na koniec. Chwała organizatorom OFF PLUS CAMERY, że wprowadzili do festiwalu cykl "Nadrabianie zaległości - kino dużego formatu". Dzięki temu mogłem wreszcie zobaczyć na dużym ekranie największy wyrzut sumienia polskich dystrybutorów ostatnich lat, czyli "Wschodnie obietnice" Davida Cronenberga. Jakim cudem ten obraz NIGDY nie trafił do kin, nie mam bladego pojęcia, ale cóż dobrze, że jest chociaż na DVD od niedawna... O co się tak wściekam ? W sumie to nie ma o co - pomyślałby kto. Prosta mafijna historia, umiejscowiona w Londynie, a obracamy się dla odmiany tym razem w rosyjskich kręgach. Nie ma tu wymyślnego scenariusza - zresztą on nigdy nie był najmocniejszą cechą filmów Cronenberga, nie ma wplecionej filozofii, czy głębokiego przesłania, nie ma również dystansu do opowiadanej fabuły - jak u Tarantino. Jest za to coś innego. Emocje. "Wschodnie obietnice" to już nie wiem która z kolei produkcja Kanadyjczyka, która widzem wstrząsa do głębi, rzuca na glebę, kopie po głowie, przeżuwa by potem wypluć (no dobra może trochę przesadziłem ;), jak zwał tak zwał. Tak czy siak, nie wierzę, żeby ktokolwiek po seansie pozostał obojętny na to co widział - nieważne, że były to klisze, bez odbicia w rzeczywistości, pokazujące ją w czarno-białych barwach, bez odcieni szarości. Ta banalna historia Nikolaia Luzhina ma tylko i aż wciągać od pierwszej do ostatniej sekundy i robi to doskonale. Jest krwawo, jest brutalnie, jest raz straszno, raz śmieszno - wg mnie to jest kwintesencja kina, czysta emocja, nic więcej. Mógłbym tu pisać o fantastycznym aktorstwie (nominacja do Oscara dla Viggo Mortensena - jeeeeezu jaki on ma niesamowity akcent :), klimatycznych scenach, świetnych zdjęciach, doskonałej muzyce, ale po co ? Ten film broni się sam, nic tu do gadania, tylko do oglądania. Sam zrobiłem to już kilkakrotnie, a jeśli Wy jeszcze nie, to bezwzględnie musicie nadrobić tą zaległość.

Uuf, każdemu kto wytrwał do tego momentu mogę pogratulować i zakomunikować, że to już jest koniec :). Skończył się festiwal, kończą się moje o nim przemyślenia (ale spokojnie, przecież już za chwileczkę, już za momencik Krakowski Festiwal Filmowy i Festiwal Muzyki Filmowej, będzie o czym pisać :). Pierwszy raz tak czynnie uczestniczyłem w OFF PLUS CAMERZE i tego uczestnictwa nie żałuję - z całą pewnością jest to rzecz, w którą warto inwestować i mam nadzieję, że kolejne edycje będą jeszcze okazalsze od tej. Już prawie ostatnia rzecz: żeby nie było, że ja tu tylko o filmach, których i tak nikt nie nagrodził - "Dobre serce", o którym pisałem na samym początku odebrało nagrodę jak sądzę najcenniejszą (chodzi mi o wartość emocjonalną, nie finansową, materialiści ;) , bo od publiczności, widać, że ta krakowska ma dobry gust :). Ostatnia rzecz: nie wiem czy kogoś nakłoniłem do głębszego zapoznania się z kinem niezależnym, jeśli tak, to mogę powiedzieć, że jestem dumny, jeśli nie to mam nadzieję, że chociaż udało mi się wyrobić u Was przekonanie, że co niezależne, nie musi być od razu amatorskie i ciężkostrawne - każdy rodzaj kina jest przede wszystkim dla ludzi, pamiętajcie! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz