"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

sobota, 23 października 2010

Cierpienia wyalienowanego miliardera

  • T.: 'The Social Network'
  • R.: David Fincher
  • O.: Jessie Eisenberg, Andrew Garfield, Justin Timberlake, Armie Hammer, Rooney Mara
  • IMDb: 8.5/10
  • Rok: 2010
  Przepraszam za brak normalnego wstępu, ale w tym miejscu miałem umieścić jakieś banały, traktujące o społecznym i kulturowym fenomenie jakim z całą pewnością jest serwis 'Facebook'. Uznaję jednak, że wszyscy doskonale wiecie o co chodzi, nie ma sensu więc wgłębiać się w szczegóły - przejdźmy od razu do meritum (dziś cały tekst będzie bardziej skondensowany niż zwykle - wybaczcie, wina zmęczenia i braku czasu).

  'The Social Network', bo o tej produkcji oczywiście mówimy, był dla mnie projektem dosyć niespodziewanym, bo cóż można pomyśleć, gdy David Fincher, jeden z niewielu reżyserów, których twórczość uwielbiam od początku do końca, zabiera się za historię powstania popularnego serwisu społecznościowego ? Brzmiało to mniej więcej jak wiadomość o ekranizacji 'Monopoly' przez Ridley'a Scotta (tak, tego 'Monopoly'). Tym bardziej zaskakująco brzmiały pierwsze recenzje, których autorzy nie ukrywali zachwytu nad nowym dziełem twórcy "Podziemnego kręgu". Jak się już przekonałem - mieli rację, a ja nie powinienem wątpić w nos Finchera - on po prostu nie przykłada ręki do słabych rzeczy :) W czym więc rzecz ? Ano, jak już wspomniałem, w "fejsbuku", a raczej w jego ojcu-założycielu, Marku Zuckerbergu. Film opowiada historię kilkunastu miesięcy z jego życia, które w ostateczności doprowadziły do międzynarodowego sukcesu i statusu najmłodszego miliardera na świecie dla tego niepozornego dwudziestokilkulatka. Oczywiście, gdyby wszystko było takie różowe, nie byłoby ciekawej historii. 'The Social Network' rozgrywa się więc na trzech płaszczyznach czasowych. Główna skupia się na narodzinach i ewolucji ww. portalu. Dwie pozostałe, swobodnie się z nią przenikające i uzupełniające, ukazują procesy, jakie głównemu bohaterowi wytoczono z jego powodu. Nie dajcie się jednak zwieść - to nie 'Facebook' interesuje nas tu najbardziej, a sam Zuckerberg, gdyż postać to ze wszech miar interesująca.

Reżyser już w pierwszej scenie daje widzowi do zrozumienia na czym powinien koncentrować on swoją uwagę. Zostajemy bowiem wrzuceni w środek spotkania dwojga młodych ludzi, ale bardzo nietypowego, bo zamiast wysłuchiwać doskonale nam znanych banałów o miłości, zmuszeni jesteśmy do wzmożonego wysiłku by w ogóle nadążyć za rwącym potokiem wypowiadanych słów. Co więcej, "randka" kończy się chwilę później stwierdzeniem, że nasz bohater to dupek. Od tego momentu wiadomo już, że Mark Zuckerberg zdecydowanie nie należy do pospolitych ludzi, a dalsza akcja tylko nas w tym przekonaniu utwierdza. Twórca "Facebook'a" jest alfą i omegą 'The Social Network', a sam film, w gruncie rzeczy próbą rozłożenia na czynniki pierwsze jego skomplikowanego charakteru. Fincher stara się znaleźć odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że jednostka w znacznym stopniu aspołeczna przyczyniła się w tak ogromny sposób do rozwoju relacji międzyludzkich. Unika przy tym popadania w banały typu sława niszczy człowieka, a pieniądze zżerają jego duszę. Przeciwnie, im dalej w las, tym bardziej Zuckerberg zdaje się być zagubiony w tym w czym się znalazł, tym bardziej zaczyna do niego docierać co porzucił. Czy jednak naprawdę tak jest ? Tu wychodzi na jaw geniusz reżysera oraz grającego główną rolę Jesse'go Eisenberga. O ile bowiem na początku rozszyfrowanie jego postaci pozornie nie nastręcza jakiś wielkich trudności, ot zwykły nastolatek, lekko pokręcony, ale mieszczący się w normie, o tyle później, mamy coraz większy mętlik w głowie. Mark Zuckerberg okazuje się być bohaterem o bardzo złożonej osobowości, nie dającej się nijak zakwalifikować. Wcale nie będzie przesadą jeśli napiszę, że paradoks goni u niego paradoks, a przewidzenie kolejnego posunięcia jest zwyczajnie niemożliwe. Zagranie takiej roli wymaga ogromnych umiejętności i Eisenberg (nie kojarzyłem go z żadnego filmu wcześniej) wyszedł z tego zadania obronną ręką. Jego Zuckerberg jest jednocześnie pociesznie nieporadny i zaskakująco agresywny, coś pomiędzy Dr. Jekyllem a Mr. Hyde'em, ale bez nadmiernego zbliżania się do jednego z nich. Przy tym wszystkim nie można zapomnieć o jeszcze jednej istotnej rzeczy - Zuckerberg przede wszystkim przez cały czas pozostaje jedynie bardzo młodym człowiekiem, oczywiście, sprowadzanie wszystkiego do młodzieńczego zagubienia jest wielkim uproszczeniem, ale pominąć tego aspektu nie można. Wielkie brawa należą się reżyserowi za bezstronność - ani na moment nie zasugerował po czyjej stronie powinna ulokować się sympatia widza, głównego bohatera i jego zachowanie ukazuje w neutralnym świetle aż do ostatniej sceny. To utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Fincher zgodził się zrobić 'The Social Network' właśnie ze względu na osobę Zuckerberga, bo zdecydowanie nie jest to ktoś obok kogoś można przejść obojętnie (a propos: oryginalny Zuckerberg powiedział, że jedyne co było w tym filmie zgodne z rzeczywistością to jego fryzura, cóż, szkoda, że prawdy się nigdy nie dowiemy :).

O Eisenbergu już pisałem, ale reszcie obsady również należą się pochwały. Andrew Garfield (będzie nowym Spider-Manem) jako Eduardo to postać prawie tak samo pokręcona jak główny bohater. Niby pozytywny charakter, rozsądny, oddany przyjaciel, ale jednak gdzieś tam tli się w nim ziarenko goryczy. Zazdrość ? Nie, tu także twórcy unikają jednoznacznych odpowiedzi, pomęcz się widzu sam ;). No i jest też oczywiście ON - sprawca chyba największej niespodzianki aktorskiej w tym stuleciu. Sami przyznacie, że odkrycie, iż Justin Timberlake potrafi grać (i to jak!) jest równie zaskakujące jak hiszpańska inkwizycja. Gwiazdor (?) muzyki (?) pop wciela się w Seana Parkera z ogromnym luzem, jednak nie ma się wrażenia by przesadzał, wręcz przeciwnie, mimo, że jego bohater to jedna z niewielu postaci, o której zdanie jest sobie łatwo wyrobić, nie przeszkadza to w lubieniu go, no, przynajmniej mnie nie przeszkadzało. Skoro już przy sprawach technicznych jesteśmy to dokończmy: montaż - mistrzostwo świata, sposób w jaki nakładają się na siebie sceny z dwóch przestrzeni czasowych jest idealny, ani na moment nie tracimy orientacji w wydarzeniach na ekranie, a dynamika nie doznaje uszczerbku. Muzyka - świetne połączenie bardzo różnych stylów, mamy tu przecież i White Stripes i Beatlesów i taneczne kawałki autorstwa Trenta Reznora i Atticusa Rossa, każdy idealnie wpasowany w wydarzenia ekranowe i nierozerwalnie zapadający w pamięć razem z nimi.

Osobny akapit należy się scenariuszowi autorstwa Aarona Sorkina, bo to jest coś, co może stworzyć nową jakość w scenopisarstwie. Udała mu się bowiem rzecz niezwykła - z historii, która raczej nie miała w założeniu trzymać widza na krawędzi fotela, stworzył trzymający w napięciu i dynamiczny obraz, który pędzi jak szalony od pierwszej do ostatniej minuty. Spora w tym zasługa aktorów wypowiadających swoje kwestie z prędkością pocisków wystrzeliwanych z karabinu maszynowego (serio, przy tym filmie, jeśli musicie czytać napisy, zapomnijcie o jakichkolwiek innych czynnościach jednocześnie), ale nic by z tego nie było, gdyby dialogi czy monologi były drętwe. Tutaj są błyskotliwe - raz zabawne, raz ostre, nie ma bawienia się w ogólniki czy nadmiernego rozbudowywania zdań, krótko, konkretnie, kolejna scena. Oglądnie 'The Social Network' jest jak jazda rozpędzonym ekspresem - dopóki nie zatrzyma się na dobre nie ma mowy o jakimkolwiek postoju. Niewiarygodne, ale film pozbawiony efektów specjalnych i scen akcji jest wielokrotnie bardziej dynamiczny niż wiele produkcji tylko na tych elementach opartych. Cudowne jest odkrywanie na nowo ile można osiągnąć umiejętnie dobranym słowem :), oby tylko za Sorkinem poszli następni.

   Jeśli już tu doczytaliście, to zapewne zauważyliście, że w tej górze pochwał dla 'The Social Network' próżno szukać choćby jednej wady. Sam się nad tym zastanawiałem dosyć długo i do niczego nie doszedłem. Oczywiście nie licząc tego, że mamy do czynienia z filmem idealnym. Tak jest mili państwo, macie zaszczyt czytać pierwszą recenzję mojego autorstwa, w której nowy film otrzyma najwyższą ocenę. Na wyrost ? Być może, ale dzieło Finchera jest tak wspaniałym powiewem świeżości w sale kinowe, że nie sposób tego nie docenić. Fantastyczny scenariusz, błyskotliwe dialogi, świetne aktorstwo, idealny montaż, dopasowana ścieżka dźwiękowa, sprawna praca kamery i czuwający nad tym wszystkim zza kamery geniusz reżyserski - czego chcieć więcej ? 'The Social Network' to film wymagający co nieco od widza, ale dający w zamian znacznie więcej - czystą przyjemność oglądania.
  • Ocena: 10/10
  • W skrócie: Lubię to!

5 komentarzy:

  1. 10/10 bym nie dała, po prostu dobry film.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dostanie Oscara za najlepszy film, zobaczycie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie wydaje mi się, żeby dostał oscara, ALE nie obraziłabym się gdyby dostał;) bo bardzo mi się podobał :) Co więcej, wcale mnie nie zniechęcił do FB, bo pare dni po obejrzeniu założyłam W KOŃCU tam profil;) yoasia

    OdpowiedzUsuń
  4. No i to się nazywa pozytywne oddziaływanie bezpośrednie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z tym Oscarem to może być różnie, bo zgarnął Złote Globy, ale nagroda jest nagroda ;)

    OdpowiedzUsuń