
[Zanim przejdę do sedna, jeszcze jedna very important message: kino niezależne to nie jest kino amatorskie, owszem w jego nurt zalicza się także "dzieła" typu 'wziąłem telefon, skrzyknąłem kumpli i zrobiliśmy film', ale tutaj mówimy o w pełni profesjonalnych produkcjach, często z udziałem wielkich gwiazd światowego kina, różniących się od, tzw. mainstreamu tylko tym, że są niekomercyjne, tworzone z myślą o wąskim gronie odbiorców (niektórzy mówią wręcz o 'widzu festiwalowym'), rzadko trafiają do szerszej dystrybucji i zwykle powstają tylko dzięki pasji i wytrwałości swoich twórców. Przepraszam za ten wtręt, ale już kilka osób musiałem uświadamiać, że OFF PLUS CAMERA nie jest konkursem filmów nakręconych telefonem komórkowym (choć paradoksalnie, taka kategoria też jest w programie ;).]
Zacząć trzeba od tego, że tegoroczny festiwal przypomina walkę organizatorów z wiatrakami. Najpierw, z powodu żałoby narodowej trzeba go było przesunąć o 3 dni, przez co musieli zrezygnować z kilku punktów programu (m.in. premiery 'Ondine'), a następnie przez najsłynniejszy ostatnimi czasy wulkan na świecie, do Krakowa nie dostało się, lub dostało z dużym opóźnieniem wielu zaproszonych gości, co oznaczało kolejne odwołane seanse, spotkania, warsztaty, itd. Tym sposobem tydzień, który miał być jednym z największych kulturalnych wydarzeń tego roku w Polsce zamienił się w rozpaczliwą walkę by zostało z niego chociaż coś naprawdę godnego zapamiętania. Ciężko było (w sumie to ciągle jest), ale myślę, że się udało.

Po pierwszym dniu i filmie, który zupełnie dla mnie niespodziewanie okazał się być podnoszącym na duchu, przyszedł czas na tym razem już zaplanowane umartwienie się, czyli pokaz "Samotnego mężczyzny" Toma Forda (nie, to nie zmyłka, to ten Tom Ford). Obraz ten, pokazywany w sekcji "Odkrycia" wzbudził moją uwagę głównie ze względu na obsadę, której przewodzi nominowany za tę rolę do Oscara Colin Firth. Oprócz niego oglądamy jescze m.in. Julianne Moore i Matthew Goode'a, a więc bezsensem jest tu mówić o jakimś amatorstwie (to tak a propos tego wtrętu na początku). Klimat tu w pewnym sensie jest nawet podobny do tego z "Dobrego serca", bo cały czas obraca się w kręgu śmierci i życia, ale podany jest w zupełnie innym sosie. Otóż, bohater Firtha - George, profesor akademicki i homoseksualista, żyje juz kilka miesięcy od śmierci swojego partnera (Goode) i właśnie stwierdza, że ciągnięcie tego dalej nie ma sensu, więc postanawia, że dziś będzie ostatni jego dzień. Temat poważny, więc reżyser podszedł do niego z dużym respektem. Nie oznacza to bynajmniej, że oglądając ten film mamy się czuć jak na pogrzebie - jasne, nie jest to komedia, ale już od początku otrzymujemy sygnały, że nie mamy również do czynienia z tragedią. Jak się bowiem okaże, "Samotny mężczyzna" to obraz piękny w swojej prostocie i głęboko zapadający w pamięć. Pierwsze, dlatego, że najbanalniejszymi środkami opowiada o rzeczach trudnych, twórcy nie korzystają z fajerwerków wizualnych, dialogi są oszczędne, wszystko rozgrywa się w pojedynczych gestach i symbolach. Drugie, bo film ten nie daje o sobie zapomnieć - są tu sceny genialne (George dowiadujący się o śmierci Jima, spotkanie z Charlotte), są obrazy, których do dziś nie mogę wyrzucić z pamięci (ciało unoszące się w wodzie), a wszystko to okraszone wprost cudowną, fenomenalną, ach i och ;) muzyką Abla Korzeniowskiego. Wspominałem już o obsadzie i zrobię to jeszcze raz - nie wiem w jaki sposób to działa, ale to już trzecia w ostatnich latach rola homoseksualisty, która jest kreacją wybitną. Przyznaję, Colin Firth nie zalicza się do moich ulubionych aktorów, uważałem, że sprawdza się tylko w rolach sztywnych angielskich dżentelmenów, teraz muszę to zdanie zmienić. George w jego wykonaniu to skała, której kruszenie się obserwowałem przez cały film i aż do ostatnich sekund nie mogłem wyjść z podziwu jak on to robi ? Przecież, nie używa żadnych wyszukanych sztuczek aktorskich, nie wspomaga się techniką, ba, nawet mimika ogranicza się u niego tylko do lekkiego uśmiechu. Mimo, to każde jego przekazane w ten oszczędny sposób uczucie porusza do głębi, każde wypowiedziane zdanie zdaje się potokiem wykrzyczanych słów. Ból jaki nosi w sobie George w magiczny sposób udziela się widzowi, czujemy, że w środku tego bohatera kotłuje się od emocji, choć na zewnątrz uchodzi ich zaledwie kropla. Nie mam pojęcia co zagrał Jeff Bridges, że pokonał Firtha i zdobył Oscara, ale teraz wydaje mi się niemożliwością stworzenie lepszej kreacji. Nasłodziłem dobrze, ale myślę, że było warto. "Samotny mężczyzna" to nie jest film doskonały (w końcu to debiut reżyserski), ale wady nikną gdzieś zaraz po wyjściu z kina, gdy w pamięci zostają już tylko przepiękne, poruszające sceny, których w tej produkcji mnóstwo. Nie jest to ona łatwa w odbiorze, na pewno nie nadaje się "do obiadu", ale jeśli oczekujemy od kina czegoś więcej niż kilkudziesięciu minut rozrywki, to pozycja dla nas idealna. W kinach od 14 maja.
Cóż rozpisałem się trochę więcej niż planowałem, ale i tak wyszło dosyć zgrabnie. Wybaczcie, jeśli po wstępie oczekiwaliście dokładnej relacji z ceremonii otwarcia, czy sposztrzeżeń na temat samego festiwalu, ale wydaje mi się, że OFF PLUS CAMERA to ciągle przede wszystkim filmy, dlatego na nich się skupiłem i w następnych notkach też tak będzie (a formy typowej recenzji nie zachowam, bo chcę podkreślić, że to jakaś specjalna okazja :). Kolejna, mam nadzieję już jutro, a w niej sporo o jednej z nielicznych obecnych gwiazd festiwalu, no i oczywiście o jej dziełach :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz