"Sam decydujesz o tym, co uwielbiać"
David Foster Wallace

niedziela, 28 marca 2010

Nostalgiczny anioł, skonfundowany widz

  • T.: "Nostalgia anioła" ('The Lovely Bones')
  • R.: Peter Jackson
  • O.: Saoirse Ronan, Mark Wahlberg, Rachel Weisz, Stanley Tucci, Susan Sarandon, Michael Imperioli
  • IMDb: 6.7/10
  • Rok: 2009
  Ostatni film, jaki zobaczyłem skłonił mnie do małego przemyślenia („małego” dodałem tylko z wrodzonej skromności ;), a konkretnie: jakie motywy są najczęściej wykorzystywane przez filmowców ? Po wnikliwej analizie oraz przetrawieniu niezliczonej masy faktów, co łącznie zajęło mi jakieś 30 sekund, doszedłem do dosyć paradoksalnego wniosku, iż są to miłość i śmierć. Te, w sumie odległe od siebie, ale równocześnie nierozerwalnie ze sobą powiązane tematy towarzyszą praktycznie każdej produkcji jaką mamy okazję gdziekolwiek zobaczyć. Mamy opowieści o kochających się ludziach, zabijających się ludziach, umierających z miłości, żyjących bez miłości, zabijających z miłości, itd. (można tak bez końca, ten tekst nie ma jednak być rozważaniem o podstawach kinematografii, więc przejdę do sedna). Wydawać by się mogło, że w związku z tym, ciężko dziś coś oryginalnego na ten temat powiedzieć. Dlatego też, film który w punkcie wyjścia ma śmierć głównej bohaterki raczej nie mógł zapowiadać niczego szczególnie odkrywczego. Ot, pewnie będzie wzruszająco, łzawo, może nieco tajemniczo, a na końcu szczęśliwie. Jednakże, w tym miejscu należy dodać, że bohaterka, o której wspomniałem, w chwili śmierci, a właściwie, w momencie gwałtu i morderstwa, miała 14 lat i żeby było jeszcze bardziej nietypowo, zgon niewiele zmienia w fabule, przynajmniej jeśli chodzi o postać pierwszoplanową :) Brzmi zagmatwanie ? Na pewno nie dla Petera Jacksona, który na takim właśnie pomyśle, zaczerpniętym z powieści Alice Sebold, oparł swój najnowszy film.

  Film ten, zwany uroczo „Nostalgia anioła” (tym razem tytuł nie jest błyskotliwą inwencją twórczą polskiego dystrybutora, lecz wydawcy książki), rozgrywa się na dwóch poziomach. Pierwszy, doczesny, przedstawia losy rodziny zamordowanej dziewczyny i ich próby zmierzenia się z rzeczywistością po tym traumatycznym wydarzeniu. Drugi, metafizyczny, rozgrywa się na płaszczyźnie astralnej, a jego główną bohaterką jest wyżej wymieniona, zamordowana Susie Salmon, która przebywa w swego rodzaju czyśćcu, gdzie robi to, co zwykle robią zmarli po śmierci (ok, po prostu nie mam pomysłu jak to ładnie opisać :P), a jednocześnie obserwuje ziemskie poczynania swoich bliskich. Obydwa światy przenikają się wzajemnie, a działania bohaterów po jednej stronie mają wpływ na to co dzieje się po drugiej. Brzmi to wszystko nawet bardziej niż ciekawie, szczególnie gdy dodamy, że zajął się tym twórca „Władcy Pierścieni” i „Niebiańskich istot”, ale… no właśnie, ta mniej miła część tekstu, która zawsze następuje po „ale…” tym razem będzie dosyć długa.

Zacząć należy od tego co w filmie Jacksona aż bije po oczach – pomieszania ze sobą kilku, wydawałoby się, zupełnie różnych gatunków. Zaczyna się to wszystko jak typowy dramat obyczajowy dryfujący w kierunku ‘teen movie’, potem mamy jednak nagły zwrot w kierunku thrillera, po którym to rzuceni zostajemy w sieć obrazów z ww. świata astralnego. Koniec ? Skądże, nie doceniacie Pana J. W dalszej części obrazu dostajemy jeszcze trochę trzeciorzędnej komedii, melodramatu i kryminału a nawet psychodelicznego horroru (!), oczywiście wszystko to przeplata się bez przerwy z tym co wymieniłem wcześniej. Brzmi źle, ogląda się jeszcze gorzej. Nie wiem czy był to celowy zabieg reżyserski – jeśli tak, to próba owszem, bardzo odważna, ale zupełnie nieudana, jeśli nie, to świadczyć może tylko o tym, że na planie i w scenariuszu rządził chaos. P.J. nie raz udowodnił, że na swoim fachu zna się całkiem nieźle, trzeba więc przyjąć pierwszą wersję, tu natomiast rodzi się pytanie: po co ? Czemu kudłaty Nowozelandczyk (wybaczcie, nie mogłem sobie darować nazwania go tak :) w ten sposób skomplikował sobie życie i zamiast nakręcić prostą, wzruszającą i chwytającą za serce historię, do czego punkt wyjścia miał doskonały, wdepnął w takie bagno ? To się nazywa chyba „aspiracje artystyczne” ;). Zamysł Jacksona był naprawdę awangardowy - stworzenia takiego miszmaszu gatunkowego nie podjął się chyba nikt przed nim, teraz już wiemy dlaczego. Myślę, że głównym zamiarem reżysera było wciągnięcie widza w grę polegającą na ciągłym zmienianiu klimatu, dostosowywaniu się do nowych reguł panujących w świecie przedstawionym. Nic z tego ambitnego planu nie wyszło, bo twórca przegrzał z ilością i różnorodnością wprowadzanych zmian - przez to, oglądający nie ma wystarczająco dużo czasu na zapoznanie i przystosowanie się do obowiązującej aktualnie konwencji. Dlatego też, sceny komediowe występujące nagle po dramatycznych nie wywołują ulgi i rozluźnienia (a tak zapewne miało być), a raczej zażenowanie. Inna sprawa to nierówność poszczególnych wątków - te z pierwszą miłością nastolatki i depresją ojca są zdecydowanie słabsze od tych z psychopatą i astralnego, przez co przerywając je reżyser nie potęguje u widza zaciekawienia, lecz irytację. Gdybym jednak miał się pokusić o wyjaśnienie czemu Jacksonowi nie udało się zrealizować swojego pomysłu w zadowalającym stopniu, jako główny powód nie podałbym ani ilości, ani jakości, a wręcz koszmarnie zły dobór gatunków. Można pogodzić ze sobą, np. s-f i thriller, ale ‘teen movie’ z metafizyką, lukier z makabrą ?! Niestety, w „Nostalgii anioła” panuje taki rozgardiasz, właśnie dlatego, że twórca kompletnie olał pewne gatunkowe konwenanse. Jasne, chciał podejść do sprawy awangardowo, ale zwyczajnie przesadził. Nie miesza się musztardy z dżemem, Panie J., niestrawność gwarantowana.

Po tym co stało się z filmem na poziomie scenariusza, raczej niewiele mogło go już uratować, żebym jednak nie wyszedł na totalnego krytykanta, dwa nazwiska – Tucci i Ronan. Pierwszy to oczywiście uznane nazwisko, kojarzone jednak do tej pory głównie z rolami sympatycznych gości. Tutaj dostał do zagrania coś zupełnie odmiennego od swojego dotychczasowego emploi i… zasłużył na pierwszą nominację do Oscara. George Harvey w jego wykonaniu jest postacią tak obleśną, że aż ciężko to opisać. Każdym gestem, każdym słowem (wypowiedzianym z niesamowitym akcentem) aktor podkreśla, że zło wylewa się z jego postaci strumieniami, robi to jednak na tyle subtelnie, że bez problemu łykamy, że sąsiedzi mają go po prostu na zdziwaczałego odludka. Kapitalna kreacja, bez wątpienia zasługująca na wszelkie możliwe laury, żal tylko, że w tak słabym filmie, no i że Tucci na Oscara i tak nie miał szans, z wiadomych względów. Innym pozytywem „Nostalgii anioła” jest 15-letnia Saoirse Ronan, której aktorstwo nie jest może w stu procentach równe, ma lepsze i gorsze momenty, ale trzeba przyznać, że miała po prostu trudne zadanie (jak zagrać nastolatkę rozważającą tajemnicę życia po śmierci ?), ale wyszła z niego obronną ręką i fantastycznie promiennym uśmiechem :), więcej tej dziewczyny panowie producenci ! Co do reszty obsady nie mogę ich zbyć krótkim „byli”, bo za duże są to nazwiska. Susan Sarandon jako odlotowa (w zamyśle) babcia szarżuje aż niemiło. Strasznie nie pasuje do tego filmu, to jej postać jest najbardziej kontrastowa w stosunku do całości, żal patrzeć na te popisy, szczególnie gdy się przypomni co potrafiła zagrać kiedyś. Wahlberg powinien trafić do encyklopedii pod hasło „rozmemłany aktor”, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, ale po nim niczego dobrego się nie spodziewałem, wydaje się, że szczyt umiejętności ma już za sobą. Co innego Rachel Weisz, która jest chyba największym rozczarowaniem całego filmu. Inna sprawa, że to nie do końca jej wina, a scenariusza, który postać matki głównej bohaterki zmarginalizował do granic możliwości (kto wpadł na pomysł, żeby dramatyczne sceny zagrał Wahlberg , który w swoim aktorskim repertuarze ma tylko tępe spojrzenie, a Weisz została z nich całkiem usunięta ?!). Pytanie tylko, czemu aktorka tej klasy zgadza się na takie coś ? Fanom jej talentu zdecydowanie bardziej polecam „Agorę”, tam przynajmniej ma coś do zagrania. [tak na marginesie, bardzo mnie ucieszyła obecność Michael’a Imperioli, ostatni raz widziałem go w „Rodzinie Soprano”]

Zanim przejdę do podsumowania jeszcze jedna ważna sprawa, otóż w „Nostalgii Anioła”, jak zresztą zawsze u Jacksona, ważną rolę odgrywają efekty specjalne. Tym razem oczywiście nie tak spektakularne, jak to drzewiej bywało, ale pełniące bardzo istotną funkcję - kreują one świat astralny, do którego po śmierci trafia Susie. Nawet w tym elemencie, od którego zdawałoby się przecież reżyser jest ekspertem, „Nostalgia anioła” nie wypada do końca przekonująco. Są tu sceny świetne - kapitalnie wymyślone i zrealizowane (okręty w butelkach rozbijające się o brzeg), ale toną one w morzu przaśności i jaskrawości. Jasne, można to uzasadniać tym, że ten świat jest kreacją umysłu 14-latki, ale wrażenie niedosytu pozostaje, szczególnie gdy ma się pamięci cuda stworzone ostatnio przez Camerona czy Burtona. Pozostając w kręgu spraw technicznych, muszę jeszcze pochwalić za niezłą oprawę muzyczną, ona jako jedyna potrafiła się w odpowiednim tempie dostosować do zmian klimatu w filmie (poza małymi wyjątkami). Co ciekawe, Filmweb twierdzi, że jej twórcą jest Brian Eno (ten od U2), którego do tej pory nie kojarzyłem zbytnio z muzyką filmową (cóż, nie można wiedzieć wszystkiego ;).

  Dla mnie „Nostalgia anioła” to film nieudany, chyba najgorszy Jacksona w całym jego dorobku. Nie wiem, może ja jakiś obdarty z uczuć jestem, ale zupełnie nie wstrząsnęła mną opowiadana historia, mimo, że potencjał „łzowy” ma ona ogromny. Spotkałem się z opiniami, że produkcja ta jest „piękna i wzruszająca” , po mnie spłynęła jak po kaczce, nawet przez jeden moment nie czułem się mocniej zainteresowany losami bohaterów. Szkoda, bo punkt zawiązania akcji jest naprawdę dobry, reżyser tez wydawał się właściwy do tego akurat projektu. Tym bardziej żal, że wyszła z tego taka mamałyga, o której i tak za miesiąc nikt już nie będzie pamiętał. Niestety, dwie znakomite kreacje aktorskie i dobre sceny, które można policzyć na palcach jednej ręki to za mało, żeby udźwignąć ponad 2 - godzinny film. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jest to odosobniona wpadka, pojedyncza porażka artystyczna i wkrótce Jackson wróci do poziomu, do którego nas przyzwyczaił.
  • Ocena: 3/10
  • W skrócie: Przede wszystkim porażka artystyczna

3 komentarze:

  1. tak pojechałeś po filnie, że odechciało mi się go oglądać :) a słyszałam, że fajny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jackson chyba chce wszystkim udowodnić że jest wszechstronnie uzdolnionym reżyserem i nie dać się zaszufladkować... najpierw mózgi i krew, potem fantasy, teraz hm, jaki to gatunek? dramat? nie oglądałam więc nie mogę się wypowiedzieć czy mu to wyszło, ale 3/10 rzeczywiście zniechęca:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gatunku w tym przypadku konkretnie przypisać nie można, dramat to tak szerokie pojęcie, że chyba rzeczywiście najlepiej tu pasuje. Co do tej oceny, to myślałem czy nie dać nieco wyżej, ale ciężko mi się było doszukać więcej pozytywów. Lepiej już obejrzeć jeszcze raz coś ze starszych rzeczy Jacksona, a to traktować tylko jako "ciekawostkę" :)

    OdpowiedzUsuń